[ Pobierz całość w formacie PDF ]
udoskonalić, że różnorodność klimatyczna światów Galaktyki jest prawie nieskończona, że na jego
świecie żyje wieleset milionów ludzi, ale że nie może się on równać z wielkim imperium Tazendy,
że ich ubrania zrobione są z tworzyw silikonowych, a metaliczny połysk zawdzięczają
odpowiedniemu ustawieniu cząsteczek wierzchniej warstwy tkaniny, i że są od wewnątrz sztucznie
ogrzewane, dzięki czemu ci, którzy je noszą, nie potrzebują futer, że golą się codziennie, że kamień
w pierścieniu to ametyst, i tak dalej. W końcu stwierdził, że w rozmowie z tymi prostodusznymi
kmiotkami pozbył się, wbrew swej woli, zwykłej, chłodnej rezerwy.
Po każdej odpowiedzi podnosił się wśród Starszych gwar, jakby żywo komentowali uzyskane
informacje. Trudno było zrozumieć te ich wewnętrzne dyskusje, gdyż przechodzili w takich
chwilach na miejscowy dialekt uniwersalnego języka galaktycznego, który rozwijając się przez tak
długi czas w izolacji od centrów Galaktyki, brzmiał dla przybyszów z zewnątrz zupełnie
archaicznie.
Można by powiedzieć, że krótkie uwagi, które wymieniali między sobą, były na granicy
zrozumiałości, ale wymykały się za każdym razem próbom zrozumienia.
W końcu wtrącił się Channis.
- Teraz, drodzy panowie - powiedział - wasza kolej. Bardzo chcielibyśmy dowiedzieć się
od was czegoś o Tazendzie.
Zapanowała cisza, jak nożem uciął, a tak gadatliwi do tej pory Starsi nabrali wody w usta. Ich
ręce, które jeszcze przed chwilą gestykulowały żywo, jakby nadając słowom nowe, subtelniejsze
odcienie znaczeń, nagle opadły bezwładnie. Każdy z nich rozglądał się ukradkiem, najwyrazniej
pragnąc, aby któryś z sąsiadów zabrał głos.
Pritcher postanowił ratować sytuację. - Mój towarzysz pyta o to w przyjaznych zamiarach
- rzeki szybko - bo Tazenda słynie w Galaktyce. Nie omieszkamy, oczywiście, powiadomić
gubernatora o wierności i miłości, jaką żywią Rossemici do Tazendy.
Nie było co prawda słychać głośnego westchnienia ulgi, ale oblicza Starszych
rozpogodziły się. Jeden z nich pogładził brodę dwoma placami i rzekł:
- Jesteśmy wiernymi poddanymi Panów z Tazendy.
Irytacja, którą wzbudziło w Pritcherze obcesowe pytanie Channisa, ustąpiła miejsca uczuciu
pewnego zadowolenia. Okazało się przynajmniej, że czas, którego szybkie mijanie tak
wyraznie ostatnio odczuwał, nie pozbawił go jeszcze umiejętności naprawiania gaf
popełnianych przez innych.
- W naszym, odległym rejonie wszechświata - podjął na nowo - niezbyt dobrze znamy historię
Panów z Tazendy. Przypuszczam, że sprawują tu swe łaskawe rządy od wielu lat.
Odpowiedział mu ten sam człowiek, który przedtem zabrał głos. Niejako automatycznie został
przedstawicielem Starszych.
- Nawet dziad najstarszego z nas nie pamięta czasów, kiedy nie było tu Panów z Tazendy
- rzekł.
- To był czas pokoju?
To był czas pokoju! - Zawahał się. - Gubernator to możny i potężny pan i nie zwlekałby
ani chwili z ukaraniem zdrajcy. Oczywiście, nikt z nas nie jest zdrajcą.
- Wyobrażam sobie, że w przeszłości ci, którzy na to zasłużyli, zostali przykładnie ukarani.
Starszy znowu się zawahał.
- Nigdy nie było zdrajców, ani wśród nas, ani wśród naszych ojców, ani wśród ojców naszych
ojców. Ale na innych światach zdarzali się i śmierć dosięgła ich szybko. Nie warto o tym myśleć,
bo jesteśmy pokornymi ludzmi - biednymi rolnikami i nie zajmujemy się polityką.
Lęk, który wyczuwało się w jego głosie i zaniepokojone spojrzenia pozostałych mówiły same
za siebie.
- Czy moglibyście nam powiedzieć, w jaki sposób załatwić, posłuchanie u gubernatora? - spytał
łagodnie Pritcher.
To niewinne pytanie zupełnie oszołomiło Starszych. Po dłuższej przerwie rozmówca
Pritchera rzekł:
- Jak to, nie wiecie nic? Gubernator będzie tu jutro... Oczekiwał was. To był dla nas wielki
zaszczyt. Mamy... mamy szczerą nadzieję, że zapewnicie go o naszej wierności i oddaniu.
Usta Pritchera lekko drgnęły, ale nie zszedł z nich uśmiech.
- Oczekiwał nas?
Starszy spoglądał ze zdziwieniem to na Pritchera, to na Channisa.
- No jak to... przecież już tydzień, jak na was czeka.
Jak na ten świat, ich kwatera była niewątpliwie luksusowa. Pritcher mieszkał już w gorszych.
Channis nie zwracał uwagi na warunki zewnętrzne.
W stosunkach między nimi pojawił się element napięcia innej natury niż dotychczas. Pritcher
czuł, że zbliża się moment rozstrzygnięcia, ale wstrzymywał się z powzięciem ostatecznej decyzji,
gdyż pociągało go ryzyko czekania na dalszy rozwój wypadków. Czekanie na spotkanie z
gubernatorem oznaczało przeciąganie gry do niebezpiecznych granic, ale jej wygranie równało się
zagarnięciu podwójnej stawki. Poczuł nagły przypływ gniewu na widok lekkiej zmarszczki między
brwiami Channisa i znamionującego lekką niepewność odchylenia jego dolnej wargi. Czuł wstręt
do tej bezużytecznej gry pozorów i z utęsknieniem wyglądał chwili, kiedy położy temu koniec.
- Wygląda na to, że nas uprzedzono - powiedział.
- Tak - odparł po prostu Channis.
- Tylko tyle? Nie masz nic więcej do powiedzenia? Przylatujemy tu i dowiadujemy się, że
gubernator nas oczekuje. Prawdopodobnie od gubernatora dowiemy się, że czeka na nas sama
Tazenda. Na co wobec tego zda się cała nasza misja?
Channis podniósł głowę i, nie starając się nawet ukryć tonu znużenia, rzekł:
- Oczekiwać nas, to jedna rzecz, a wiedzieć, kim jesteśmy i po co przylatujemy, to rzecz
inna.
- Myślisz, że ukryjesz to przed ludzmi z Drugiej Fundacji?
- Być może. Dlaczego nie? Chcesz się poddać? Przypuśćmy, że wykryto nasz statek w
przestrzeni. Czy to coś niezwykłego, że jakieś królestwo utrzymuje posterunki obserwacyjne na
granicy? Stalibyśmy się obiektem zainteresowania, nawet gdybyśmy byli zwykłymi przybyszami.
- Na tyle interesującym obiektem, żeby przybył do nas gubernator, a nie odwrotnie? Channis
wzruszył ramionami.
- Z tym problemem będziemy musieli się uporać pózniej. Zobaczymy wpierw, jaki jest ten
gubernator.
Pritcher wykrzywił usta. Sytuacja stawała się absurdalna.
Wiemy przynajmniej jedno - ciągnął ze sztucznym ożywieniem Channis - albo Tazenda jest
Drugą Fundacją, albo miliony kruchych co prawda dowodów zmówiły się, żeby zaprowadzić nas w
złym kierunku. Czym wytłumaczysz ten oczywisty strach, w którym Tazenda trzyma tubylców?
Nie widzę żadnych oznak dominacji politycznej. Zdaje się, że te ich Rady Starszych
zbierają się, kiedy chcą, i nikt się w żaden sposób do tego nie miesza. Podatki, o których nam
mówili, nie wydają się ani wysokie, ani zbyt dokładnie ściągane. Ci chłopi narzekają bez przerwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]