[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raz dopiero zauważyłem, iż Dolores jest wpółprzytomna ze zdenerwowania, a może nawet
strachu.
Uczepiła się kurczowo mego ramienia i czułem, jak dosłownie trzęsą się jej ręce. Za to
Alberdi zachował nie tylko całkowity spokój i równowagę, ale nawet, w porównaniu z
bierną postawą w casa grande , jakby nabrał życia. Wyprzedzając nas, pierwszy wszedł
na schody i nie czekając, aż my podejdziemy do drzwi, zadzwonił.
Czekaliśmy dość długo, zanim zabłysło światło. Były to właściwie dwa silne reflektory
ukryte w głębi hallu, które oślepiły mnie do tego stopnia, że dopiero po chwili, przysła-
niając dłońmi oczy, spostrzegłem jakąś barczystą postać, stojącą tuż przy schodach. Męż-
czyzna nie podchodził do drzwi, tylko przyglądał nam się przez dłuższą chwilę, a potem
gdzieś zniknął.
Reflektory zgasły i wydało mi się, że ogarnęła nas nieprzenikniona ciemność. Ale to
było złudzenie. W hallu paliło się nadal mdławe zielonkawe światło.
Znów upłynęło parę minut. Pani de Lima drżała coraz bardziej i zaczynałem się już za-
stanawiać, czy nie wrócić do samochodu i nie odwiezć jej do casa grande . Spróbowałem
zresztą o tym napomknąć, ale spotkało się to natychmiast z gwałtownym sprzeciwem z jej
strony.
Lecz oto wreszcie w hallu zabłysło normalne światło. Z bocznego korytarza wyszła
Katarzyna w towarzystwie młodego, barczystego Indianina, który po chwili odszedł i
szklane drzwi stanęły przed nimi otworem.
Weszliśmy do hallu. Katarzyna powitała nas skinieniem głowy, lecz nie odezwała się
ani jednym słowem. Alberdi i pani de Lima milczeli również, nie wiedząc, jak się zacho-
wać.
Niezbyt przyjemnie witacie gości tymi reflektorami... odezwałem się przerywając
kłopotliwą ciszę. Zupełnie jakby w jakiejś twierdzy. Katarzyna zaśmiała się sztucznie.
Rzeczywiście. Trafiłeś w sedno. Czujemy się tu jak w oblężonej twierdzy. Przed go-
dziną wybito szyby w gabinecie profesora Bonnarda.
Wybito szyby?! powtórzył ze zgrozą Alberdi.
Któż to mógł zrobić? dorzuciła niepewnie Dolores.
Pani się o to pyta?! parsknęła ze złością Katarzyna. Nie widziałem jej jeszcze nigdy
w takim stanie.
70
Czy wezwaliście policję? zapytałem nie kryjąc niepokoju.
Katarzyna wzruszyła ramionami.
Profesor próbował dzwonić na posterunek, lecz telefony nie działają. Jest tu, co praw-
da, krótkofalówka, ale przecież trudno wszczynać alarm z powodu jednego incydentu.
A personel? Jaką macie ochronę?
W Instytucie mieszka kilka osób. Reszta pracowników, niestety, wyjechała. Jutro
przecież święto. Miałeś przyjechać sam zmieniła nagle temat.
Pani de Lima chce zabrać syna.
Nietrudno było się domyślić... Zaczepny ton Katarzyny coraz bardziej mnie drażnił.
Nie ma sensu, aby chłopiec tu pozostawał. Zwłaszcza w takiej sytuacji... Poza tym
trzeba wyjaśnić sprawę do końca.
Katarzyna zmierzyła mnie wzrokiem.
Nie wiem, do czego zmierzasz. Nie mam też prawa zabierać głosu w imieniu profeso-
ra Bonnarda. Jestem tu gościem, jak i ty. Ale spojrzała z ukosa na Dolores myślę, iż
rzeczywiście sytuacja dojrzała do takiego stanu, że... trzeba będzie zagrać w otwarte karty
powiedziała z nutą grozby.
Przyjechałam tu po moje dziecko i nie wyjadę stąd, dopóki mi go nie oddadzą. Nie
mają prawa go więzić!
Dlaczego pani rzuca oskarżenia? Czy pani rozmawiała z synem? Mogę panią zapew-
nić, że nikt go tutaj nie więzi Katarzyna poczynała odzyskiwać zwykły swój spokój.
Mario musi wrócić do domu! I to jeszcze dziś! Dlaczego pan nic nie mówi, mecena-
sie?
Sytuacja moja stawała się coraz trudniejsza.
%7łądania pani de Lima są w pełni uzasadnione. Mario jest niepełnoletni i w zasadzie
wola jego nie ma tu znaczenia. Myślę, że profesor Bonnard na pewno nie ma zamiaru
wchodzić w konflikt z prawem i utrudniać matce kontaktu z synem, choćby nawet, jego
zdaniem, stan chłopca wymagał, aby tu pozostał.
To wyście go doprowadzili do tego stanu! wybuchnęła pani de Lima.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]