[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musiał Cymmeryjczyk zakryć oczy, spowił nagle alabastrowe ciało dziewczyny. Przez chwilę krótką
jak mgnienie śnieżne wzgórza i niebiosa kąpały się w powodzi białego światła, błękitnych strzałach
lodowego blasku i mroznych purpurowych ogniach.
Potem Conan zachwiał się i krzyknął: dziewczyna zniknęła.
Wysoko nad jego głową magiczne światła szalały w diabelskim tańcu. Przez dalekie góry
przetoczył się grom, jak tytaniczny rydwan bojowy ciągniony przez olbrzymie rumaki, których
gniewne podkowy krzeszą iskry z lodowego gościńca.
A potem zorza, białe wzgórza i płonące niebo rozkołysały się w oczach Conana. Tysiąc ognistych
kuł strzeliło kaskadami iskier, a nieboskłon stał się kołem gigantycznym, które, obracając się,
rozsiewało deszcz gwiazd.
Ziemia pod stopami uniosła się na kształt fali i Cymmeryjczyk opadł w śnieg. I leżał bez ruchu&
W mrocznym, chłodnym wszechświecie, którego słońce sczezło przed eonami, poczuł Conan życie
- obce i nieoczekiwane. Trzęsienie ziemi dzierżyło go w objęciach, szarpało bezlitośnie, odzierając,
zda się, ze skóry dłonie i stopy, aż wrzasnął z bólu i złości, próbując porwać za miecz.
- Przytomnieje, Horso - usłyszał głos. - Spiesz się, trza nam przegnać mróz z jego członków, jeśli
ma jeszcze kiedy ruszyć do boju.
- Nie chce rozewrzeć lewej dłoni - mruknął drugi. - Coś w niej ściska.
Conan otworzył oczy i ujrzał pochylone nad sobą brodate twarze. Otaczali go rośli złotowłosi
woje w pancerzach i futrach.
- Conanie! - zakrzyknÄ…Å‚ jeden z nich. - %7Å‚yjesz!
- Na Croma, Niordzie - stęknął Cymmeryjczyk - żyję, czyśmy wszyscy w Valhalli?
- %7łyjemy - odparł Asgardczyk, zajęty na pół odmrożonymi stopami Conana. - Połączylibyśmy się z
wami przed bitwą, gdybyśmy nie musieli przerąbywać się przez zasadzkę. Ciała dopiero zaczynały
stygnąć, kiedyśmy przyciągnęli na pole. Nie było cię śród trupów, tedy poszliśmy twym śladem. Na
Ymira, Conanie, po coś się zapuszczał w pustynie Północy? Długo szliśmy za tobą i - na Ymira! -
nigdy byśmy cię nie znalezli, gdyby zamieć przysypała twe ślady.
- Nie klnij się zbyt często na Ymira - szepnął jeden z wojowników. - Jego to dziedzina: legendy
powiadają, że między tamtymi włada szczytami.
- Widziałem niewiastę - ozwał się Conan niewyraznie. - Spotkaliśmy się z ludzmi Bragiego na
równinie. Nie wiem, jak długo walczyliśmy& Tylko ja przeżyłem. Słaby byłem i zamroczony, a
świat jakby ktoś zaczarował - dopiero teraz wszystko zdaje się znajome i prawdziwe. Pojawiła się ta
niewiasta i zaczęła się ze mnie naigrawać. Piękna była jak zmrożony ogień Piekieł. Dziwne napadło
mnie szaleństwo, gdym na nią patrzał, i zapomniałem o całym świecie. Ruszyłem za nią& Czyście
widzieli jej ślady? Albo olbrzymów w lodowych zbrojach, których usiekłem?
Niord pokręcił głową.
- Tylko twoje ślady widzieliśmy na śniegu, Conanie.
- Tedy może jestem szalony - odrzekł Cymmeryjczyk nieprzytomnie. - A przecie nie jesteście
prawdziwsi niż ta złotowłosa dziewka, która naga czmychała przede mną po śniegu. Wszak z mych
własnych rąk zniknęła w lodowym płomieniu!
- Bredzi - wyszeptał wojownik.
- Nieprawda! - krzyknął starszy mąż o dzikich obłędnych oczach. - Atali to była, córka Ymira
Lodowego Olbrzyma. Przybywa na pobojowiska i ukazuje się umierającym. Ja sam, otrokiem będąc,
widziałem ją, gdym na pół martwy leżał na krwawym polu Wolfraven. Patrzyłem, jak kroczy śród
trupów, a ciało jej lśni niczym kość słoniowa i złote włosy sieją w świetle księżyca blask
oślepiający. Leżałem i wyłem jak zdychający pies, bom nie miał siły czołgać się za nią. Wabi mężów
z pól bitewnych w śnieżną pustynię, aby mogli ich ubić jej bracia, lodowi giganci, którzy dymiące
serca -ofiar kładą na ołtarzu Ymira. Powtarzam: Cymmeryjczyk widział Atali, córę Lodowego
Olbrzyma!
- Ba! - mruknął Horsa. - Duszę starego Gorma zranił w młodości cios, który rozszczepił mu
czaszkę. Conan majaczył po srogim boju: patrzajcie, jak poszczerbiony jest jego szłom. Każdy z tych
ciosów mógł zmącić mu rozum. Za majakiem podążył w pustynię. Jest z Południa, cóż może wiedzieć
o Atali?
- Może gadasz prawdę - wymamrotał Conan. - Na Croma, niesamowite to było&
Przerwał i zerknął na przedmiot zwisający z zaciśniętej pięści. Gdy podniósł go do góry, w ciszy
nagle zapadłej zagapili się woje na muślinowy welon utkany z nici tak cienkiej, że nie mogła jej
uprząść żadna ziemska kądziel.
KRÓLOWA CZARNEGO WYBRZE%7Å‚A
(Przełożył: Stanisław Czaja)
Kilka zaledwie miesięcy spędził Conan w Cimmerii, nim na powrót ruszył ku cywilizowanym
królestwom hyboryjskim. Ni jednak służba w armii Nemedii, ni Ophiru nie trwała długo, czasy
bowiem były spokojne. Powędrował tedy do Argos&
1. CONAN PRZYSTPUJE DO PIRATÓW
Jak liść, co wiosną przebudzony,
By spłonąć w ogniu jesieni czeka,
%7łarem pragnęłam nieugaszonym
Jednego obdarzyć człeka&
- PIEZC O B?LIT
Kopyta zatętniły po ulicy schodzącej ku nabrzeżom, a ludzie, którzy rozpierzchli się z wrzaskiem,
przez mgnienie tylko widzieli opancerzoną postać na czarnym rumaku, odzianą w powiewający na
wietrze szkarłatny płaszcz. Gdzieś z tyłu dobiegał hałas pogoni, jezdziec wszelako ani się obejrzał.
Dopadłszy brzegu tak potężnie osadził rozpędzonego konia, że ten przysiadł na zadzie. Zagapili się
nań żeglarze, stawiający pasiasty, szeroki żagiel na wysokoburtej, pękatej galerze, a krępy,
czarnobrody szyper, który stojąc na dziobie, dzierżył bosak, gotów odepchnąć statek od pali,
zawrzasł protestujące, gdy ujrzał, że jezdziec wprost z siodła ogromnym susem zeskoczył na
śródokręcie.
- Kto ci na pokład wejść dozwolił?
- Odbijaj! - ryknął intruz, dodając rozkazowi wagi gniewnym machnięciem ogromnego miecza, z
którego prysnęły czerwone krople.
- Ale my zmierzamy ku wybrzeżom Kush! - próbował wymówić się szyper.
- Tedy płynę do Kush! Odbijaj, powiadam! - Obcy rzucił szybkie spojrzenie w górę ulicy, po
której galopował oddział jazdy, w tyle zaś truchtała gromada łuczników.
- A masz czym za przejazd zapłacić? - nie ustępował szyper.
- Stalą ci zapłacę! - ryknął pancerny mąż, wywijając swym olbrzymim orężem, który lśnił w słońcu
zimnym błękitem. - Na Croma, człecze, albo ta galera odbije, albo we krwi załogi ją utopię!
Szyper znał się na ludziach. Jedno spojrzenie na mroczną, pokrytą bliznami twarz, zastygłą teraz w
gniewie, i szybko rzucił komendę, napierając zarazem krzepko na bosak, by statek od brzegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]