[ Pobierz całość w formacie PDF ]
57
Wypytywała o uczelnię, o kolegów, o Petersburg, o moje plany, i wszystko, o czym mówiłem,
wzniecało w niej gwałtowną radość i okrzyki: Ach, jak cudownie!
Zeszliśmy na dół, przespacerowaliśmy się po piaszczystym brzegu, a kiedy ze strony morza
powiało wieczornym chłodem, wróciliśmy na górę. Przez cały czas rozmawialiśmy o mnie i o
przeszłości. Spacerowaliśmy aż do chwili, kiedy odbicia wieczornej zorzy w oknach dacz nie
zaczęły gasnąć.
Chodzmy do mnie na herbatę zaproponowała Kicia. Samowar chyba już dawno na
stole... Jestem sama w domu powiedziała, kiedy przez zieleń akacji ujrzałem jej daczę.
Mąż jak zwykle w mieście i wraca dopiero w nocy, a i tak nie codziennie, więc nudzę się
sama koszmarnie.
Szedłem za nią i zachwycałem się jej plecami i ramionami. Cieszyłem się, że była
zamężna. Zamężne bardziej nadają się do przelotnych romansów niż panienki. Cieszyłem się
również z tego, że jej męża nie ma w domu... Ale jednocześnie przeczuwałem, że nic z tego
nie wyjdzie...
Weszliśmy do środka. Pokoje były nieduże, niskie, meble letniskowe (rosyjski człowiek
trzyma na daczy meble niewygodne, ciężkie, wyblakłe, których i wyrzucić szkoda, i nie ma co
z nimi zrobić), ale pewne drobiazgi świadczyły o tym, że żyła Kicia z mężem dostatnie,
wydając jakieś pięć sześć tysięcy rocznie. Pośrodku pokoju, który Kicia nazywała jadalnią,
stał okrągły stół, nie wiadomo czemu na sześciu nóżkach, na nim samowar i filiżanki, a na
brzegu leżała otwarta książka, ołówek i zeszyt. Zajrzałem do książki i poznałem zbiór zadań z
matematyki Malinina i Burienina. Otwarty był, jak teraz pamiętam, na zasadach spółek .
Daje pani komuś lekcje? zapytałem.
Nie... odpowiedziała. To tak... Z nudów, nie mam co robić, więc przeszłość
wspominam, zadania rozwiązuję.
Ma pani dzieci?
Miałam chłopczyka, ale zmarł po tygodniu.
Usiedliśmy pić herbatę. Kicia znów zaczęła mną się zachwycać i wciąż powtarzała, jak to
dobrze, że jestem inżynierem, i jak ona się cieszy z tego powodu. I im więcej mówiła, im
szczerzej się uśmiechała, tym większego nabierałem przekonania, że wyjdę od niej z niczym.
Byłem już wtedy doświadczonym po części romansów i potrafiłem trzezwo ocenić szansy na
powodzenie. Zmiało możecie liczyć na powodzenie, kiedy polujecie na głupią babę albo taką
samą poszukiwaczkę przygód i wrażeń, jakimi sami jesteście, albo spryciarę, którą w ogóle
nie obchodzicie. Jeśli zaś spotykacie kobietę niegłupią i poważną, na twarzy której widzicie
pokorne zmęczenie i życzliwość, która szczerze się cieszy z waszej obecności, a głównie
szanuje was, odejdziecie z kwitkiem. Aby dopiąć tu swego, potrzeba więcej czasu niż jeden
dzień.
Przy wieczornym oświetleniu wyglądała bardziej pociągająco niż za dnia. Podobała mi się
coraz bardziej, zauważyłem, że i ja nie jestem jej obojętny. Sytuacja była w sam raz na
romans: męża nie ma, służby nie widać, cisza dookoła... Nie wierzyłem w powodzenie, a
jednak zdecydowałem się na atak. Najpierw trzeba było przejść na poufały ton i zmienić
poważny i liryczny nastrój Kici na bardziej lekki...
Natalio Stiepanowno, zmieńmy temat zacząłem. Porozmawiajmy o czymś wesołym...
Najpierw pozwoli pani, że będę nazywać panią jak dawniej Kicią.
Pozwoliła.
Proszę mi, Kiciu, powiedzieć ciągnąłem co za osa ugryzła tutejszą piękną płeć? Co
się z nią stało? Przedtem była tak wysoce moralna, cnotliwa, a teraz, o którą nie zapytasz, o
wszystkich takie rzeczy wygadują, że aż człowieka szkoda... Jedna panienka z oficerem
uciekła, druga uciekła i gimnazjalistę za sobą pociągnęła, trzecia, zamężna, z aktorem
58
wyjechała, czwarta odeszła od męża do oficera i tak dalej, i tak dalej... Toż to epidemia jakaś!
W ten sposób w waszym mieście wkrótce ani jednej panienki i młodej żony nie zostanie!
Mówiłem lekkim, kokieteryjnym tonem. Jeśliby Kicia się roześmiała, mówiłbym dalej w
ten oto sposób: Niech pani uważa, Kiciu, żeby i pani jakiś oficer czy aktor nie uprowadził!
A ona opuściłaby oczęta i powiedziała: I kto to zechce uprowadzać taką? Są młodsze i
ładniejsze... A ja na to: Niech pani tak nie mówi, Kiciu, pierwszy bym panią porwał! I tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]