[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prostu nierealna. Znieg i trzaskający mróz przez osiem miesięcy w roku?
Taki krajobraz ma niewiele wspólnego z jej wyobrażeniem raju. Gdyby
mogła wybierać, to już raczej wylegiwanie się na plaży pod drzewem
palmowym.
Mając zą sobą oględziny całej rzeszy dzieci, Laurel postanowiła wpaść
do Josi Landers, u której zawsze mogła liczyć na filiżankę herbaty.
Zaparkowała samochód przed schludnym parterowym domkiem, należącym
do banku, w którym pracował jej mąż.
Josi miała zmęczoną twarz, byłą żałośnie wychudzona, ale otworzyła
drzwi z pogodnym uśmiechem, zanim Laurel zdążyła zapukać.
- Dzień dobry, pani doktor. Od razu domyśliłam się, że to pani, jak tylko
usłyszałam warkot tej starej furgonetki. Tak się cieszę, że pani o mnie
pamięta.
- Powiedz mi, Josi, jak się czujesz. Wyglądasz na bardziej zmęczoną.
- Tak, jestem zmęczona. Ale to dlatego, że za dwa tygodnie już na pewno
stąd wyjeżdżamy. Boże, nie mogę w to uwierzyć! Zaczęłam się pakować i
RS
74
chyba to mnie tak wyczerpało. Ale nie mogę się doczekać, proszę mi
wierzyć! Jest nawet szansa, że zdążymy na koniec lata i wybierzemy się na
uczciwe wakacje. Do naszego letniego domku albo gdzieś indziej. Herbaty?
- O tak! Marzy mi się właśnie filiżanka gorącej herbaty. Albo i dwie!
Kiedy Josi zniknęła na kilka minut w kuchni, nie przestając mówić o
swoich planach, Laurel rozejrzała się po pokoju. Trudno byłoby policzyć
stojące na podłodze pudła i otwarte, częściowo spakowane walizki.
- Teraz powiedz mi dokładnie, jak się czujesz. Chciałabym do ostatniego
dnia prowadzić twoją historię choroby. Zrobię oczywiście odbitkę, którą
zabierzesz ze sobą do Edmonton. Skoro już tu jestem, zmierzę ci ciśnienie.
Notujesz codziennie temperaturę, tak jak prosiłam?
- Oczywiście! Któregoś dnia mąż mi powiedział, że zapomniał, jak
wyglądam bez termometru w ustach. - Josi, roześmiana, wróciła do pokoju z
dzbankiem herbaty i dwiema filiżankami. - Komplementami to on mnie
nigdy nie rozpieszczał. Cieszy się, że wyjeżdżamy, tak samo jak ja. Co
prawda, ludzie tutaj są mili, uczynni, naprawdę wspaniali, ale my lubiliśmy
inne życie - kolacje z grilla w ogrodzie, mecze bilardowe... Zresztą, co ja
będę pani tłumaczyła.
- Rozumiem. Najgorsze te zimy. Daj rękę, Josi, zmierzę ci ciśnienie,
żebyśmy miały to z głowy.
Kiedy Laurel dopijała drugą filiżankę herbaty, usłyszała serię krótkich,
przenikliwych dzwięków pagera. Podskoczyła w miejscu - podobnie jak Josi
- i odruchowo sięgnęła do kieszeni spodni.
- Od dawna mnie w ten sposób nie wzywali. Coś się musiało wydarzyć.
Czy mogę skorzystać z telefonu?
- Nie mamy w domu aparatu, ale korzystamy z telefonu bankowego.
Wyjdzie pani tylnymi drzwiami, przejdzie przez podwórze i jest pani w
banku. Proszę zapytać o gabinet Martina.
- Dobrze. Dziękuję za herbatę. Naprawdę postawiła mnie na nogi.
Zobaczymy się w przychodni za tydzień. Daj mi znać, jak tylko
zarezerwujecie bilety. Tuż przed podróżą chciałabym cię porządnie zbadać.
Masz zanotowane terminy wszystkich wizyt w Edmonton?
- Tak, tak! Proszę już iść, pani doktor. Do widzenia! Mąż Josi, Martin,
wyszedł dyskretnie z gabinetu, żeby Laurel mogła swobodnie rozmawiać.
Telefon odebrała Bonnie Mae. Mówiła nienaturalnie szybko, drżącym z
przejęcia głosem.
- Laurel? Dzięki Bogu, nareszcie! Wracaj natychmiast i przygotuj się na
wstrząs. To okropne, że mówię ci to przez telefon, ale Jarrad został
postrzelony.
RS
75
Bonnie zamilkła, jakby zabrakło jej w płucach powietrza.
- Postrzelony? Postrzelony czy...? O czym ty mówisz?! Ja...
- Spokojnie, żyje! Jesteś tam? Jest przytomny, ale krwawi. Policjanci
przywiezli do nas kilku pijaków z rozciętymi łbami. Jeden z nich wyjął z
cholewy pistolet i strzelił do drugiego, ale nie trafił. W drogę wszedł mu
Jarrad.
- Nie, nie, nie!
- Dostał w dwa miejsca. W bark... Zdaje się, że na tyle wysoko, że klatka
piersiowa nie jest uszkodzona, ale pewności nie mamy. Skip go właśnie
prześwietla. Byłam już na lotnisku i prosiłam, żeby wstrzymali
popołudniowy samolot do Edmonton. Dobrze się składa, bo planowy odlot
jest tuż po dwunastej.
- O mój Boże, a drugi postrzał?
- W prawe udo, dość wysoko. Pocisk przeszedł na wylot i na pewno
uszkodził tętnicę udową, bo ciśnienie krwi bardzo spadło. Będziemy się
musieli cholernie napocić, żeby sobie z tym poradzić. Założyłam mankiet
uciskowy. Skip przygotowuje salę. Za ile minut możesz tu być?
- Kilka. Już jadę, Bonnie. Nie pozwól, żeby coś mu się stało, błagam...
- Pewnie, że nie pozwolę. Tylko bądz tu jak najszybciej. Kiedy pędziła
furgonetką głównym traktem Chalmers
Bay, nie pamiętała, jak wybiegła z banku ani w jaki sposób znalazła się
w samochodzie. Zaciskając kurczowo palce na kierownicy, szeptała imię
Jarrada jak zaklęcie. Potem zaczęła się modlić:  Błagam, Boże, nie pozwól
mu umrzeć... nie pozwól mu umrzeć".
Wyobraziła sobie szeroki strumień krwi wypływający pod ciśnieniem z
tętnicy udowej Jarrada. Widziała, jak uchodzi z niego życie. Dopiero wtedy
zdała sobie sprawę - a raczej doznała wstrząsającego olśnienia - że kocha
Jarrada Lucasa, i to miłością niepodobną do szczenięcego uwielbienia, jakie
żywiła dla Maxa. Nie... Jarrada pokochała głęboką miłością dojrzałej
kobiety. Na dobre i na złe.
Zahamowała z piskiem opon przed głównym wejściem. Biegnąc
korytarzem przychodni w stronę sali operacyjnej, wiedziała, że Bonnie Mae
jest przy nim - przygotowuje dostęp do żył, kroplówki, kontroluje ciśnienie
- i że Skip jest gotowy do operacji.
Błagam, Boże, szeptała bezgłośnie, pomóż mi, muszę go operować. Daj
mi siłę!
W przebieralni sąsiadującej z pokojem operacyjnym zrzuciła z siebie
ubranie i wtedy zauważyła, że drżą jej ręce. Kiedy w pełnym stroju
RS
76
operacyjnym wchodziła na salę, strach ściskał jej gardło - paniczny,
obezwładniający strach, jakiego nigdy dotąd nie przeżyła.
Jarrad był trupio blady, co potwierdzało przypuszczenia pielęgniarki o
silnym krwawieniu. Bonnie założyła już dwa wenflony na obu rękach i
uruchomiła kroplówki - jedną do podawania krwi, drugą do płynów
fizjologicznych. Co chwilę spoglądała na monitory.
- Dobrze, że już jesteś - przywitała Laurel szeptem, wskazując palcem
kartę, na której zanotowała oznaczenia tema oraz ciśnienia krwi tuż po
wypadku. - Zerknij chociaż: tak to wyglądało, zanim go podłączyłam do
aparatury i ruszyłam z kroplówką. Krwi mamy dosyć, plazmy też nie
zabraknie. Ciśnienie jest wyrównane, ale cały czas niskie.
- Doskonale, Bonnie, jesteś niesamowita.
- Laurel? - Mimo że rozmawiały szeptem, Jarrad otworzył oczy i spojrzał
w bok.
- Tak, jestem tutaj.
Podeszła do niego, nie próbując nawet ukrywać łez.
- Przepraszam - szepnął. - Cholernie głupia historia. Nie płacz, moja
kochana... Nie martw się.
- Jarrad, ja nie mogę operować... nie ciebie - jęknęła rozpaczliwie,
pochylona nad jego twarzą. - Nie zniosłabym tego, rozumiesz?
Nie musiała kończyć tego zdania. Jego oczy mówiły, że on też nie
chciałby umrzeć i nie chciałby jej zostawić z tak okropnym brzemieniem.
Oboje jednak zdawali sobie sprawę, że nie ma wyjścia, że wszelkie słowa są
bezcelowe. Jeśli go nie zoperuje, wykrwawi się na śmierć, i to wkrótce.
- Powiedz mi, co będziesz robiła, jak się do tego zabierzesz. Ze
szczegółami.
- Och, Jarrad... - szepnęła, czując, że za chwilę pęknie jej serce. Jak
mogła operować drżącymi rękami, prawie nie widząc...
- Laurel, mów, proszę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    384. Brandewyne Rebecca Wiem, że jesteś lwem
    Dzieci Szczescia 01 Brandewyne Rebecca Papierowe malzenstwo
    Lang Rebecca Syn doktora Mathesona
    Fr
    Cartland Barbara Jej jedyna miśÂ‚ośÂ›ć‡
    Quentin Patrick Peter Duluth SzataśÂ„ski spisek
    (57) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i ... ZśÂ‚oty Bafom
    Beyond the Darkness Stormy Glenn
    Komputer czesto zadawane pytania
    Edward Lasker Szachy i warcaby Droga do mistrzostwa
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lidka.xlx.pl