[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oddalił się gdzieś na ubocze, rozmyśla pośród skał i wzdychaniem wypełnia czas oczekiwania na
powrotną, jutrzejszą pocztę. Teraz już mogła nie wystarczyć prośba do Muirisa, żeby go odesłał z
wyspy. Miłość zbytnio wybujała; Nicholas pojechałby do Galway, zaczekał na Isabel, a potem...
Peader był gwałtowny, Margaret aż bała się o tym myśleć, więc przyciskając żelazko do guzików
koszuli, uznała, że muszą go tu zatrzymać, dopóki miłość nie zgaśnie albo nie zostanie zerwana.
Zwiat nie powinien być taki. Ona zaczynała w innym świecie, inny świat niosła w koszyku,
mijając łodzie rybackie w Donegal w tych pierwszych dniach, kiedy poznała poetę Muirisa
Gore a. Tu nie było miejsca na potem żyli długo i szczęśliwie ; wiedząc, ile smutku wywoła
spaleniem listu, Margaret wyobrażała sobie, że ratuje przed smutkiem dobrze jej znanym. Taki
był świat, w którym żyła; lepiej na świecie tym, którzy spalą miłość, niż tym, którzy ją przeżyją.
Była o tym przekonana, a mimo to włócznia kołysała się dziko, stercząc z jej piersi, i przez cały
dzień Margaret była bliska wybuchnięcia histerycznym szlochem. Kiedy Muiris wrócił ze szkoły
do domu, zamarła i czekała, czy zauważy w niej jakąś odmianę. Nic nie powiedział, a wtedy
wskazała rząd pustych butelek koło zlewu.
Co to jest? spytała.
O co ci chodzi?
Co to jest?
Butelki.
I co się z nimi robi? Gdzie się je odstawia? Trzeba je wynosić do śmietnika, a nie stawiać
przy zlewie. Dlaczego zawsze ja mam wynosić po tobie butelki, które zostawiasz koło zlewu?
Dlaczego uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty, jak chodzić za tobą, zbierać twoje śmieci
i wynosić kilka kroków dalej, bo dla ciebie to za daleko? No powiedz, dlaczego.
Na to pytanie Muiris nie potrafił odpowiedzieć, więc tylko udawał, że patrzy przez okno.
Może chociaż sam zaniesiesz koszule do pokoju powiedziała Margaret i wymaszerowała
z kuchni, uderzając tkwiącą w piersi włócznią o framugę drzwi.
Muiris stał zagubiony i bezradny, usiłując zrozumieć, o co chodzi żonie, a pół tuzina koszul z
wprasowanymi w materiał zmarszczkami składało rękawy na gorsie, jakby osłaniając się przed
straszliwymi ciosami.
Kiedy Nicholas przyszedł wieczorem na kolację, wszyscy wyczuli sączącą się z niego
melancholię morza. Włosy miał zmierzwione bryzą, zwieszał ramiona pod ciężarem wilgoci.
Spędził dzień, pogrążony w bezruchu i było to oczywiste jak pogoda, a kiedy usiadł, ruch czyjejś
ręki, sięgającej po sól, zdawał się naruszać jego posępny nastrój. Przygnębienie otulało go jak
gruby płaszcz deszczu, a po bladości twarzy Margaret od razu poznała, że szykuje się choroba.
Wyglądał, jakby od wczorajszego dnia ubyło mu włosów. Czoło połyskiwało mu w świetle
lampy, był bielszy niż papier i Margaret zrozumiała stojąc tyłem i wycierając nóż po maśle że
przesłał swoje kolory Isabel. Nie mogła znieść widoku jego twarzy i poczuła ulgę, gdy wstał od
stołu, podziękował za posiłek i powiedział, że musi się położyć.
Sean i Muiris wybrali się do pubu, ale dopiero wtedy, kiedy nauczyciel urządził pokazową
lekcję sprzątania: pozmywał i wytarł naczynia, złożył ściereczkę, starł stół i zademonstrował
Seanowi, jak ważną rzeczą jest zamieść pod stołem, a nie tylko dookoła. Skończył, odstawił
szczotkę i rozejrzał się po kuchni, omijając wzrokiem Margaret, która siedziała koło pieca z
czasopismem w ręku. Zostawił sprzątniętą kuchnię jako dowód miłości i zadowolony z siebie,
zamaszystym gestem sięgnął po marynarkę.
Margaret podniosła wzrok dopiero, gdy wyszedł. Rozejrzała się po lśniącej czystością kuchni
i głośno westchnęła, bo wygrała kolejną bitwę. Poprawiła się na krześle, ale włócznia jak tkwiła,
tak tkwiła, podeszła więc do drzwi, otworzyła je i zaczęła nasłuchiwać odgłosów z pokoju
Nicholasa. Wywnioskowała, że padł na łóżko. Leżał w straszliwej ciszy wypełnionej
wspomnieniami, słysząc tylko wewnętrzny głos, powtarzający wciąż od nowa to, co zapamiętał z
wypowiedzi Isabel. Nicholas wsłuchiwał się w mowę pamięci, starając się dokładnie odtworzyć
brzmienie głosu ukochanej. Leżał w nieprzewietrzonym pokoju i wciągając powietrze nozdrzami,
usiłował przypomnieć sobie aromat róż płynący z jej włosów. Na przemian to otwierał, to
zamykał usta, rozpaczliwie szukając na stykających się własnych wargach zapomnianego smaku
jej ust. Głaskał się po piersi, czuł ciepło bijące od własnego ciała, w wyobrazni zamieniał swój
palec w jej dłoń, wyobrażał sobie, że ona jest przy nim. W ciszy, w drugim końcu domu,
Margaret wszystkiego się domyślała, wiedziała, że Nicholas po raz dziesiąty szuka w pokoju
śladów zapachu Isabel, że kładzie się na podłodze i tuli twarz do tego miejsca, którego dotykały
zapewne jej stopy każdego ranka, gdy wstawała z łóżka, że wygląda przez to samo okno co ona,
kładzie się na jej łóżku, że szukając jej śladów, wącha nawet szafę, której trzymała się woń kulek
przeciwmolowych, a wszystkie te próby przywołania w pamięci Isabel, te gorączkowe marzenia
o niej, wpędzają go o czym sam nie wiedział w chorobę.
Rozległo się pukanie do drzwi. Wąż strachu skoczył do gardła Margaret Gore, która dopiero
po chwili zdołała go połknąć i wyjść do sieni. Otworzyła drzwi i poczuła nagle wilgotny, rześki
oddech jesieni. Ojciec Noel przepuścił powiew nocy, a potem spytał, czy może wejść. Margaret z
lękiem zamknęła za nim drzwi; czuła się tak, jakby zamykała się w jednym pomieszczeniu z
Najwyższym Sędzią, a grzech, jaki popełniła, mszcząc list miłosny, palił jej rumieńcem lewą
połowę twarzy. Kiedy ksiądz usiadł w kuchni, Margaret ustawiła się do niego prawym profilem.
Przyszedłem zobaczyć, jak się miewacie rzekł ksiądz.
Zwietnie, ojcze odparła Margaret, mając nadzieję, że kłamstwo nie zabarwi drugiego
policzka.
A wasz gość?
Też dobrze.
Zostaje na długo?
Na jakiś czas, ojcze.
Rozumiem odrzekł ksiądz, nie dostrzegając ani nie wykrywając niczego. Z pewnością nie
dosłyszał mamrotania, które zaczęło nagle rozbrzmiewać w dalszej sypialni i zostało od razu
rozpoznane przez Margaret jako imię córki powtarzane w kółko do poduszki.
Jest zadowolony?
Tak, ojcze.
Właściwie jeszcze nie porozmawialiśmy o...
Może szklaneczkę...
Co? Nie, nie, dziękuję, Margaret.
Wystawiała połowę twarzy na pokaz, podpierając się jedną ręką o poręcz krzesła i
zastanawiając się, czy zacząć pokasływać, żeby zagłuszyć westchnienia i jęki dobiegające z
sypialni Isabel. Drzwi kuchni były lekko uchylone.
Myślałem, że...
Najlepiej o tym zapomnieć, ojcze.
No właśnie. Jeżeli obie strony... Zabrakło mu słów akurat, gdy dochodził do tego, co
chciał powiedzieć. Nie uważa się za... nie zamierza chodzić po domach, kłaść ręce i hm... No
tak. Urwał i milcząc, wymownie spojrzał w sufit.
Nie, ojcze.
Nie rzekł stanowczo, jakby zamykał sprawę, i zabębnił palcami w stół. Wstał w
momencie, gdy przywoływanie Isabel nasiliło się, przynajmniej w uszach Margaret. A jak
sobie radzi... radzą nowożeńcy?
Ach powiedziała Margaret, wyprowadzając księdza z kuchni, i zaczęła ostro, urywanie
kaszleć, gdy szedł przez sień. Dopiero gdy znalazł się przed domem, pod omiatanymi przez wiatr
gwiazdami, dokończyła: Zwietnie, ojcze. Dziękuję.
To dobrze odparł i znikł w nieprzeniknionych ciemnościach.
Przez cały wieczór Nicholas napełniał dom niepokojem swojego stęsknionego ducha. Kręcił
się, chodził w tę i z powrotem, kładł się na łóżku, stał w całkowitym bezruchu, mając nadzieję, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]