[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łam.
Finn również nabrał porcję lodów na łyżeczkę. Może zimny deser go ostudzi? Mała
szansa, uznał po chwili, patrząc, jak Tamsyn delektuje się lodami. W pewnym momencie
wysunęła język po kawalątek czekolady, który został jej na wardze. Finn zamknął oczy:
jak by to było czuć ten język na swojej skórze?
L R
T
W końcu odłożyła z brzękiem łyżeczkę. Uff! - pomyślał, wyciągając rękę po puste
naczynie.
- Daj, zabiorę - powiedział, wstając.
- Nie, ja. - Tamsyn również wstała. - Ty się już napracowałeś. Pozwolisz, że po-
zmywam?
- Wykluczone - oznajmił, idąc za nią do kuchni. - Zresztą po to są zmywarki.
- Na pewno...?
- Na sto procent. - Ująwszy Tamsyn za rękę, wyprowadził ją z kuchni. - Napijesz
się kawy? Nie mam tak pięknego ekspresu jak ty, ale...
- Powinnam już iść. Jutro chcę być świeża i wypoczęta. - Uśmiechnęła się. - Dzię-
kuję za kolację. I za miły wieczór.
- Mnie też było bardzo miło. - Podniósł jej rękę do ust i złożył na niej pocałunek. -
Cieszę się, że przyszłaś.
- Ja... ja również.
Zakłopotana, nie próbowała oswobodzić ręki, więc Finn przysunął się i pochylił
głowę. Kiedy ich usta się spotkały, zapomniał o tym, co myślał latami na jej temat, zapo-
mniał o pretensjach, jakie do niej żywił, o zazdrości, której nawet nie był świadom. Po
prostu skupił się na pocałunku.
Usta miała cudowne. Kiedy je rozchyliła, Finn - lekceważąc głos rozsądku - wnik-
nął w nie językiem. Tamsyn zadrżała. Objął ją w talii i przytulił. Ona zacisnęła ramiona
na jego szyi. Odwzajemniała pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny.
Wreszcie Finn uniósł głowę. Pragnął Tamsyn, ale nie chciał jej wystraszyć. Mógł-
by zaciągnąć ją do łóżka, lecz wolał, by przyszła do niego, kiedy sama będzie gotowa.
- Muszę... iść - szepnęła.
- Wiem.
Ponownie wziął ją za rękę i odprowadził do samochodu. Otworzył drzwi i czekał,
aż zajmie miejsce za kierownicą. Po chwili włączyła silnik i pomachawszy na pożegna-
nie, ruszyła po żwirowym podjezdzie. Obserwując oddalające się w ciemności czerwone
światełka, Finn nie mógł uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu chciał, aby zniknęła mu z
oczu i nigdy więcej nie wróciła.
L R
T
Prawie nie pamiętała drogi do domu. Dziesiątki myśli krążyły jej po głowie. Po-
wtarzała sobie: to tylko pocałunek. Dlaczego więc czuła się jak nastolatka na pierwszej
randce? Dlaczego ręce jej drżały, a serce biło nieprzytomnie? Kiedy Finn zbliżył usta do
jej warg, spodziewała się, że pocałunek będzie przyjemny. Przyjemny? Ha! Z Trentem
ani razu się tak nie czuła. Przy Finnie kolana miała jak z waty i o niczym nie była w sta-
nie myśleć. Chociaż nie: myślała wyłącznie o jednym.
Ale nagle on się cofnął. Pomyślała, że może nie czuł tego co ona. Wystarczył jed-
nak rzut oka na twarz Finna, by zauważyć w jego oczach pożądanie. Odetchnęła z ulgą:
pragnął jej równie mocno, jak ona jego. Podziałało to jak balsam na jej zbolałą duszę.
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że gdyby Finn chciał zabrać ją do sypialni, nie
stawiałaby oporu.
Zatrzymała samochód przed garażem, zgasiła silnik i przez chwilę siedziała w
ciemności. Co dalej? Czy w ogóle będzie jakieś dalej? Czy on tego chce? A ona? Poznali
się zaledwie kilka dni temu, a mimo to...
Nagle podskoczyła z krzykiem: coś czarnego wylądowało na masce.
- Boże, Lucy! Zawału przez ciebie dostanę. - Wysiadła z samochodu i wzięła kota
na ręce.
Ocierając łebkiem o jej brodę, Lucy zaczęła głośno mruczeć. Tamsyn weszła do
domu, dała kocicy jeść i pić, po czym skierowała się do sypialni. Mimo że rano przez
wiele godzin pracowała w ogrodzie, wciąż roznosiła ją energia. Nie miała ochoty spać.
Najchętniej by...
O nie! Pokręciła ze śmiechem głową. Kocica, która po posiłku odbywała na łóżku
wieczorną toaletę, popatrzyła na nią zdziwiona.
Rozmyślania Tamsyn przerwał telefon. Kto może dzwonić o tak póznej porze?
- To ja, Finn. Chciałem sprawdzić, czy dotarłaś bezpiecznie.
Na dzwięk jego głosu zalała ją fala ciepła.
- Tak. I jeszcze raz dziękuję. To... - zawahała się - to był bardzo miły wieczór.
- Mnie też się podobał. Zostawiłaś miskę po sałacie. Czy mogę ci ją jutro podrzu-
cić?
Serce zabiło jej mocniej. Jasne!
L R
T
- Oczywiście. Będę w domu parę minut po pierwszej.
- Zapamiętam. Dobranoc, Tamsyn.
- Dobranoc - szepnęła, rozłączając się dopiero, gdy na drugim końcu linii usłyszała
ciągły sygnał.
Najwyrazniej jej ucieczka nie zniechęciła Finna. To dobrze. Przeszła do łazienki i
umyła zęby. Potem, leżąc w pachnącej lawendą pościeli i głaszcząc Lucy, która ułożyła
się przy jej boku, zaczęła odtwarzać w myślach przebieg wieczoru. Skoncentrowała się
na krótkim, lecz namiętnym pocałunku, który rozpalił w niej ogień. Nawet nie sądziła, że
zdolna jest do tak silnych emocji.
Westchnęła w ciemności. Ponownie zrobiło jej się gorąco. Pragnęła Finna. Po
chwili przekręciła się na bok; powinna przestać o nim myśleć. Jeśli jeden krótki pocału-
nek tak na nią podziałał, to co by poczuła, gdyby poszli do łóżka?
ROZDZIAA SZSTY
Po dobrze przespanej nocy przyjechała do miasteczka. Pyszna kolacja i erotyczny
epizod z Finnem rozwiały wszystkie wcześniejsze wahania i wątpliwości. Poradzę sobie,
pomyślała, uśmiechając się do siebie.
Zaparkowała w pobliżu ratusza i udała się do biblioteki z zamiarem odnalezienia
Miriam. Drzwi były szeroko otwarte. Potraktowała to jako dobry znak. Kiedy wchodziła
na górę, zauważyła, że kilka osób zerka w jej stronę. Zaczynała się do tego przyzwycza-
jać. Najwyrazniej każdy przybysz wzbudza tu ciekawość.
Starsza kobieta z włosami w interesującym odcieniu błękitu porządkowała książki.
Wreszcie usiadła przy biurku.
- Przepraszam - powiedziała Tamsyn. - Szukam Miriam. Przysłała mnie Gladys.
- Pani pewnie jest nową koordynatorką zajęć dla seniorów? - spytała bibliotekarka.
Na nosie miała okulary w różowych oprawkach. - W czym mogę pomóc? Szuka pani
konkretnego tytułu?
- Nie, matki, Ellen Masters. Czy... mogłabym obejrzeć listę wyborców i sprawdzić,
czy nadal tutaj mieszka?
L R
T
- Listę wyborców? Gladys to pani doradziła?
- Powiedziała, że pani mi coś doradzi.
- Hm. - Miriam zdjęła okulary i zmarszczyła czoło. - Listy wyborców trzymano
kiedyś na poczcie, ale parę lat temu wszystkie okoliczne placówki pozamykano. Myślę,
że najprędzej dowie się pani czegoś w Blenheim albo w Nelson. Może pani powtórzyć
nazwisko mamy?
- Masters. Ellen Masters.
Tamsyn wstrzymała oddech. Niestety kobieta potrząsnęła swoimi błękitnymi lo-
kami.
- Przykro mi, nie znam nikogo takiego.
- No trudno. - Tamsyn uśmiechnęła się smutno. - Dziękuję.
Humor poprawił się jej podczas zajęć z seniorami. Wszyscy panowie, bez względu
na to, czy chodzili o lasce czy jezdzili na wózku, okazali się niepoprawnymi flirciarzami.
Przed końcem dyżuru otrzymała trzy propozycje małżeństwa i przynajmniej dwa razy
tyle propozycji innego typu. Oczywiście wszystkie czynione były żartobliwym tonem.
Odnosząc do pokoju Gladys puszkę z pieniędzmi, po raz pierwszy od dawna miała wra-
żenie, że pożytecznie spędziła czas.
Brakowało jej tego, prostych rzeczy, które nadawały życiu sens. W winnicy zaj-
mowała się wynajmowaniem luksusowych domków, organizowaniem przyjęć, głównie
ślubnych, i spełnianiem niekiedy bardzo dziwnych zachcianek gości. Po latach praca
przestała sprawiać jej satysfakcję.
Dzisiejszy dzień był jak powiew świeżego powietrza. Dał jej energię do działania.
Postanowiła, że jutro wybierze się ponownie do Blenheim, a jeśli będzie trzeba, to i do
Nelson.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]