[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przerwę...
- Ja też przyjadę - mruknął.
- Obiecałam Pipowi, że mu pomogę... A ty mi obiecałeś, że ze mną o nim
porozmawiasz.
- O Boże, Sophie! - jęknął żałośnie. - Czy ty nigdy nie rezygnujesz?
Naprawdę nie mam teraz ochoty na dyskusję o moim synu.
- W takim razie jutro - nalegała.
- Jutro wyjeżdżam.
- 111 -
S
R
- A więc przed wyjazdem - powtórzyła ze ściśniętym gardłem, ponieważ
do oczu napływały jej łzy.
- Czy ty naprawdę nigdy nie rezygnujesz? - spytał tym razem z pewnym
rozbawieniem.
Sophie nawet nań nie spojrzała. Musiała szybko wyjść, nie była bowiem
pewna, czy za chwilę się nie rozpłacze.
- Nie rezygnuję - oświadczyła, wychodząc.
ROZDZIAA DZIEWITY
Następnego dnia, gdy zapukała do drzwi gabinetu, Matthew zajęty był
pakowaniem swoich papierów. Obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.
- Chcę porozmawiać o Pipie - oświadczyła stanowczo.
- W porządku. - Wskazał gestem krzesło, a sam przysiadł na brzegu
biurka. - Widzę, że ta rozmowa mnie nie ominie.
- Dlaczego Pip nie może chodzić do dziennej szkoły? - spytała poważnie.
- Byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby mógł codziennie wracać do domu.
- To nie takie proste, Sophie - powiedział Matthew, patrząc na nią ze
smutkiem. - Czasami wyjeżdżam na kilka dni. Kto by się nim zajmował? Jak by
wracał do domu?
- Biddy - wtrąciła szybko. - Większość szkół posiada autobusy, którymi
odwozi dzieci do domu. Nie przypuszczam zresztą, byś tak często wyjeżdżał...
- A jeśli szkoła nie dysponuje takim autobusem?
- Och, znajdziemy szkołę, która nim dysponuje - odparła stanowczo.
- My? - zdziwił się z lekkim uśmiechem. - Czy przypadkiem nie traktujesz
zbyt serio swej roli w tej sprawie?
Popatrzył na nią tak przenikliwie, że spuściła wzrok.
- 112 -
S
R
- Och, przejęzyczenie - usiłowała zbagatelizować. - Ale chcę ci pomóc w
opiece nad Pipem, oczywiście w najbliższej przyszłości... Nie zapominaj, że w
końcu sierpnia wyjeżdżam do Londynu.
- Nie zapomniałem. - Wstał i wyszedł zza biurka. - Pomyślę o tym
wszystkim, ale teraz, wybacz, mam jeszcze mnóstwo pracy przed wyjazdem.
- Kiedy wyjeżdżasz? - spytała ze ściśniętym sercem.
- Jak tylko wrzucę bagaże do samochodu - oznajmił, a widząc smutny
wyraz jej twarzy, dodał: - Los nie był dla nas łaskawy, Sophie.
- Zamierzam zmienić swój los - powiedziała przez łzy. Odwróciła się do
drzwi, a gdy zawołał za nią, przystanęła z wahaniem.
- Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić, nim wyjadę? - spytał chłodnym,
uprzejmym tonem.
- Nie... Już ci mówiłam, że prawdopodobnie dostanę pieniądze... -
Odwróciła się do niego z wyzywającym wyrazem twarzy. - A gdy je dostanę,
wyjadę stąd. Wrócę do Londynu jeszcze przed początkiem roku szkolnego. Gdy
przyjedziesz do Trembath, możesz mnie tu już nie zastać.
Na moment na jego czole pojawiła się grozna, ponura linia, ale zaraz
uśmiechnął się zagadkowo i podchodząc do niej, powiedział:
- Nie sądzę. Przypuszczam, że twoja miłość do dzikiego morza zatrzyma
cię tu. - Stał blisko i nadal się uśmiechał. - Właściwie gotów jestem iść o zakład,
że tak będzie.
- Dlaczego więc sam tu nie zostaniesz? - spytała bez tchu, a on podszedł i
ujął jej twarz w dłonie.
- Doskonale wiesz, dlaczego - rzekł głębokim, pełnym napięcia głosem. -
A teraz wyjdz stąd i pozwól mi wyjechać. Nie mogę dłużej przebywać z tobą
pod jednym dachem. To byłoby szaleństwo... Dla nas nie ma przyszłości,
Sophie. Nie... nie mam zamiaru uwieść córki Quentina!
Popchnął ją lekko w stronę drzwi; Sophie wyszła z poczuciem
druzgocącej klęski. Niewiele uzyskała w sprawie Pipa...
- 113 -
S
R
W dodatku traciła Matthew - traciła go na zawsze... Wiedziała, że nic go
nie skłoni do zmiany planów. W tej sprawie miał chłodny umysł... Sytuacja była
beznadziejna, ponieważ Matthew nadal kochał Delphine...
Biddy przeprowadziła się do Trembath bez słowa sprzeciwu; dla Matthew
zrobiłaby wszystko, pomyślała Sophie. Jak to się działo, że wszyscy byli na jego
usługi, choć zachowywał się czasem jak diabeł wcielony! Ona sama nie była tu
wyjątkiem. Tęskniła za nim tak bardzo, że każdego ranka sprawdzała, czy
przypadkiem nie wrócił i nie poszedł popływać.
Aby zagłuszyć ból i tęsknotę, rzuciła się w wir pracy. Uczyła się z takim
zapałem, że gdyby Biddy nie interweniowała, w ogóle nie opuszczałaby
swojego pokoju.
Któregoś dnia zadzwoniła do pana Browna i usłyszała dobre wieści. Bank
rozważał sprawę i wkrótce miał podjąć decyzję. Co by było, zastanawiała się,
gdyby zwróciła się z tą sprawą do pana Browna wcześniej? Gdyby
poinformowała go, że zapisała się na studia? Dotarło do niej, że wówczas nie
musiałaby jechać do Kornwalii... I nigdy nie poznałaby Matthew! Nie poznałaby
go, gdyby nie znalazła się w tak strasznych finansowych tarapatach... Ale
cokolwiek się stanie, nigdy nie będzie żałować, że przyjęła zaproszenie do
Kornwalii... Od samego początku miała dziwne, niesamowite uczucie, że tu
przynależy... W jakiś niepojęty sposób przynależy do Trembath i do Matthew...
Dopiero teraz przyznała się przed sobą, że pokochała tego mężczyznę -
pokochała go niemal od pierwszego wejrzenia. I to wyjaśniało wszystko. Nigdy
przedtem nikogo nie kochała, nie poznała więc uczucia wielkiej pustki
ogarniającej człowieka, gdy jego miłość nie spotyka się z wzajemnością.
Przejmował ją strach o przyszłość i pod wpływem tego strachu pracowała ciężej
niż kiedykolwiek. Tak mijał czas.
Dwa tygodnie pózniej otrzymała z banku wiadomość, że wyrażono zgodę
na udostępnienie jej pieniędzy. Miała je otrzymać natychmiast, gdy tylko
wypełni i odeśle załączone formularze.
- 114 -
S
R
Jeszcze tego samego popołudnia, mimo ostrzeżeń Biddy, że zbiera się na
burzę, poszła do miasteczka, by odesłać druki. Wracając z Port Withian była
niezmiernie z siebie dumna. Wszystko załatwiła pomyślnie i już nie będzie dla
Matthew ciężarem.
Gdy wspinała się na cypel, wiał silny wiatr i, mimo że niebo było ciągle
niebieskie, na morzu pojawiły się już grozne fale. Pomyślała, że burza,
zapowiadana przez Biddy, nadejdzie z pewnością przed wieczorem.
W połowie drogi zeszła na bok, ponieważ usłyszała za sobą samochód.
Samochód minął ją wolno, a potem zatrzymał się nieoczekiwanie. Z otwartego
okienka wyjrzała uśmiechnięta twarz Brada Corwina.
- Zagubiona i samotna? - spytał, patrząc na nią zalotnie.
- Ani jedno, ani drugie. Byłam na poczcie w Port Withian.
- Dawno nie byłaś u nas na kolacji - przypomniał.
- Matthew jest teraz w Londynie, a mnie w zupełności wystarcza kuchnia
Biddy - powiedziała mało uprzejmie, chcąc jak najszybciej zakończyć
konwersację i uwolnić się od niemiłego towarzystwa.
- A więc jesteś teraz w Trembath sama? - ożywił się wyraznie.
- Oczywiście, że nie - odparła bardzo szybko. - Biddy ze mną mieszka.
- Szkoda, że mnie nie powiadomiłaś. Zabrałbym cię na przejażdżkę.
- Jestem bardzo zajęta - powiedziała zimno. - Teraz też już muszę iść.
Mam mnóstwo pracy.
- Wskakuj, odwiozę cię! - rzucił wesoło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]