[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wydawało jej się, \e ju\ niedługo odzyska Erica. Nie powinni jej odwodzić od
tego przekonania. Dlatego spojrzał znacząco na Donny ego i poło\ył palec na
ustach. Kolega dał znak, \e rozumie, o co mu chodzi.
Ju\ niedługo Eric będzie z nami, prawda? upewniła się jeszcze, jakby
sama w to za bardzo nie wierzyła.
Sully skinął głową. Nie mógł jej przecie\ powiedzieć, \e nie mo\na ufać
porywaczom.
Czekała ją jeszcze jedna noc. Długa noc bez syna. śeby ją wypełnić,
Theresa przypominała sobie ró\ne fragmenty ich \ycia.
Zaczęła od początku. Poród trwał długo, bo a\ dwadzieścia godzin. Ale
kiedy w końcu lekarz poło\ył bezradną istotkę na jej brzuchu, poczuła się w
pełni szczęśliwa. Wydawało jej się, \e nagle odzyskała siły, chocia\ tak
naprawdę była bardzo wyczerpana.
Właśnie w tym momencie zrozumiała, co naprawdę oznacza
macierzyństwo.
Potem mogła patrzeć, jak jej synek wyciąga rączki do zabawek w wózku.
Jak zaczyna raczkować. Pamiętała jeszcze jego pierwsze słowa: mami i da .
Pózniej, kiedy zaczął chodzić, musiała zabezpieczyć wszystkie szafki, \eby
malec nie mógł ich otworzyć. Musieli te\ ustawić wy\ej telewizor i wie\ę
stereo.
Kiedy Eric miał trzy lata, zabrali go na sanki. Początkowo bał się zje\d\ać
z górki, ale potem chciał to robić wyłącznie sam. Zgodzili się, a on za
pierwszym razem wjechał w wielką, śnie\ną zaspę. Theresa pamiętała jeszcze
wyraz konsternacji, który malował się na jego buzi, kiedy okazało się, \e nie
mo\e się ruszyć. Jednak, gdy tylko podbiegła do niego, rozradowany Eric
wyciągnął do niej ręce.
Czy teraz nie robi tego samego? A ona nie mo\e mu pomóc!
Dobry Bo\e, wesprzyj go szepnęła. Byle tylko do jutra.
Wcią\ bała się tego, co miało nastąpić. Nie miała wątpliwości, \e musi
spełnić \ądania porywacza, ale obawiała się, \e coś mo\e jej nie wyjść. Znała
takie sprawy z sądu i wiedziała, i\ nie są to ludzie, którym mo\na ufać.
Usiadła na łó\ku i westchnęła. Musi jakoś przetrwać tę noc. Po chwili
usłyszała ciche pukanie do drzwi, a potem Sully wśliznął się do jej pokoju.
Powinnaś się trochę przespać rzekł z troską w głosie i usiadł na brzegu
łó\ka.
Ty te\.
Sully odwrócił twarz do okna. W świetle wpadającym z zewnątrz
zauwa\yła, jak bardzo jest zmęczony.
Jakoś nie mogę zasnąć mruknął.
Ja te\. Wcią\ myślę o Ericu.
Nie powinnaś... chciał powiedzieć, \e nie powinna uruchamiać
wyobrazni i robić sobie płonnych nadziei, ale te słowa nie chciały mu przejść
przez gardło.
Pamiętasz, kiedy był mały, mówił, \e wepsnie się na górkę? A
pamiętasz historie, które wymyślał? I jak opowiadał, \e lubi deszczyk, bo
deszczyk umyje cały świat i wszystko będzie czyste?
Tak, pamiętam. Przytulił ją do siebie.
Ich ciała zetknęły się na chwilę. Było to tak intensywne doznanie, \e
odsunęli się gwałtownie. Zaraz jednak spojrzeli sobie w oczy i Theresa znowu
się do niego przytuliła.
Thereso, nie wiem... Chciał ją uprzedzić, \e nie wie, czy zdoła nad
sobą zapanować.
Cii...
Ich usta zetknęły się w namiętnym pocałunku. Theresa miała na sobie
jedynie nocną koszulę, pod którą Sully wyczuł jej pełne piersi. Jęknęła, kiedy
musnął ich koniuszki. Nawet nie przypuszczał, \e są siebie tak spragnieni.
Szybko zaczął się rozbierać, a potem spojrzał na nią niepewnie.
Nie wiem, czy powinniśmy... zaczął.
Zamknęła mu usta pocałunkiem. Uniósł jej koszulę i po chwili stała przed
nim naga.
Kochaj mnie, Sully szepnęła.
Oboje czuli się jak ludzie, którzy odnalezli się nagle po długich
poszukiwaniach. Ich pieszczoty przypominały powrót do domu, ale
jednocześnie było w nich coś nowego i dzikiego. Kiedy wszedł w nią, Theresa
wydała głuchy okrzyk. Na moment mogli zapomnieć o kłopotach. Liczył się
tylko dziki rytm ich ciał i po\ądanie, które nie osłabło w nich ani na moment.
Po pierwszym razie przyszedł czas na następny i jeszcze jeden. Sully
dopiero teraz przypomniał sobie, jak wspaniale mogą się kochać. Były to jedyne
momenty, kiedy Theresa traciła panowanie nad sobą i oddawała się we władzę
zmysłów.
Kiedy skończyli, legli wyczerpani na łó\ku. Sully zamknął oczy. Walcząc
ze snem, otworzył je i spojrzał na Theresę. Spała.
To dobrze, pomyślał. Przynajmniej trochę wypocznie przed tym, co miało
nastąpić.
On jednak nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Zapiął d\insy i
wyjrzał przez okno. Z nieba nareszcie zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu.
Gdzieniegdzie migały świąteczne lampki. Sully wiedział, co ma robić. Kiedy
skończył się ubierać, spojrzał jeszcze na Theresę. Spała jak dziecko. Przykrył ją
tylko i z butami w ręku podszedł do drzwi.
W kuchni, którą niedawno opuścił, wcią\ paliło się światło. Tutaj wło\ył
buty i spojrzał na aparaturę.
Co to za dziwne porwanie, pomyślał.
Czy to mo\liwe, \e ktoś nienawidził ich tak bardzo, i\ chciał się zemścić?
A mo\e to był przypadek?
Jak do tej pory nie znał odpowiedzi na te pytania. Musiał więc zacząć
działać. Wiedział, co powinien zrobić. Być mo\e Donny musiał bardzo uwa\ać
na Burta Neimana, ale on nie miał nic do stracenia.
Jego policyjna odznaka spoczywała od bardzo dawna w biurku szefa.
Eric przez szpary w deskach obserwował, jak za oknem robi się coraz
ciemniej. Nie chciał, \eby znowu przyszła noc. Bał się mroku.
Rano czytał komiksy przy oknie, a potem zjadł kanapkę i przysnął. Kiedy
się obudził, wcią\ było widno. Z tego wynikało, \e nie spał długo. Napił się
soku i zabrał się do dokładnych oględzin desek w oknie. Za nimi była szyba.
Chodziło pewnie o to, \eby nie mógł uciec przez okno.
Deski były przybite gwozdziami do framugi. Nie mógł ich oderwać, ale
próbował przynajmniej powiększyć szparę. Nawet mu się to udało, ale złamał
sobie dwa paznokcie i wbił drzazgę w prawą dłoń. Z trudem usunął ją zębami.
Przez powstałą szparę widział ju\ skrawek podwórka. Pomyślał, \e jeśli
do jutra nikt go nie uwolni, spróbuje jeszcze bardziej powiększyć szparę, a
potem obluzować deski. Nie potrafił, co prawda, usunąć gwozdzi, ale mógł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]