[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Diamencie przerwało rozterkę. W ciągu sekundy wyrzekł się wszystkiego:
nadziei, miłości, życia... Podał Diament Sile Gór mówiąc:
Idz pierwszy.
Gdy góral wysunął się z okna, zatrzasnął drzwi kwadraty wróciły
na pierwotne miejsce. Potem przeciął arkan, by przyjaciele nie próbowali
wrócić po niego, a słysząc tupot nóg i okrzyki stanął z dobytym mieczem u
zamkniętych drzwi. Walczył rozpaczliwie, ale strażnicy opletli go sieciami
miał zginąć pośród wymyślnych tortur, a nie lekką śmiercią od miecza.
Wyrok ten ogłoszono mu po kilkugodzinnym pobycie w celi więziennej,
wypełnionym torturami mającymi na celu zmuszenie go do zdradzenia
ewentualnych wspólników. Wytrwał. Sędziowie Azcie doszli do wniosku,
iż jest złodziejem-samotnikiem.
Twoje świętokradcze wysiłki byty daremne, gdyż nikt od czasu Wojny nie
zdotał dostać się do komnaty Diamentu, lecz sama mysi, jaką powziąłeś
zbrodniarzu, skazuje cię na długą śmierć powiedział dowódca straży
Azcie. Wyrok będzie wykonany przed upływem dwunastu godzin.
Został wyprowadzony po kryjomu z miasta zapewne dlatego, by
mieszkańcy miasta nie dowiedzieli się, że Diament był choćby w
minimalnym niebezpieczeństwie. Jego plan powiódł się.
Droga przebiegała przez gęsty zagajnik ten sam, w którym stał się
na krótko poborcą królewskim. Ledwie zagłębili się w nim, gdy z lasu
wypadła kilkudziesięcioosobowa banda grasanców, prpwadził ich
olbrzym wykrzykujący coś w nieznanym dla Alimor chrapliwym języku.
Zza drzew świsnęły strzały. Po paru minutach było po wszystkim, ciała
Strażników stygły w pyle drogi. Wysoka, szczupła kobieta rzuciła
wypchaną sakiewkę pod nogi grasantów,, a potem podeszła do rycerza i
rozcięła mu więzy. Ich oczy spotkały się i Lean w spojrzeniu królowej
Alimor odczytał coś, w co nie uwierzył...
An Thargan, Retnian i Siła Gór siedzieli przy stole rozmawiając.
Właściwie mówili tylko rycerz i poeta, Siła Gór używał ust do innego celu.
Kończył właśnie kolejny posiłek. Jadał samotnie w komnacie, u stołu
królowej wstydził się swych manier, czy raczej ich braku i ledwie tykał
jedzenia (choć pił jak inni).
Siła Gór skończył ostatni udziec, spojrzał na Retniana i rzekł:
Wiesz co, przyjacielu? Twój góral opadnie z sił po tak marnym obiedzie.
Nie przeciął kategorycznie Retnian. Nie licz na to. Już i tak
wszyscy patrzą na mnie jak na dziwoląga. Taki kurdupel, a je za trzech.
Zaczęli się śmiać.
To raczej powinni się dziwić naszemu olbrzymowi powiedział
an Thargan prawie nic nie jada, a wygląda ho, ho.
Pogawędki te przerwało im nadejście królowej. Na przywitanie
obdarzyła każdego z nich uroczym uśmiechem, ale przypatrzywszy się
Leanowi od razu spoważniała.
Czyżby nowe objawienie Sędziów...?
Tak pani. Siła Gór mówi, że mamy udać się do miejsca zwanego
Roc-kann i przebyć Labirynt Snów.
Rockann? pani Alimor zmarszczyła w namyśle brwi. Długą
chwilę milczała, wreszcie uniosła głowę, oczy jej zalśniły.
W części Zwiata Alimor spustoszonej przez zarazę i nie
zamieszkanej od wieków, znajdują się góry Rockann, zwłaszcza jedna
pełna jest jaskiń i rozpadlin; w dzieciństwie opowiadano mi legendy o
ukrytych tam skarbach.
Czy to daleko stąd? zapytał Retnian.
O tak. %7łeby dostać się na spustoszoną ziemię, trzeba przebyć
morze Wiatrów, potem zaś jechać konno ciągle na wschód przez step,
dobrych kilkaset staj.
Toż to cała wyprawa stwierdził Siła Gór.
Potrwa co najmniej sześćdziesiąt dni powiedziała królowa. "
Będę musiała powierzyć sprawowanie rządów najstarszemu z Rady, panu
Skogan Re.
A więc i w tej przygodzie chcesz nam towarzyszyć, Pani? spytał
an Thargan.
Muszę. Do mnie także przemawiali Sędziowie odparła
władczyni.
W cztery tygodnie pózniej stanęli u stóp góry Rockann, u celu swej
pełnej niebezpieczeństw wędrówki. Cały stok góry był podziurawiony
otworami jaskiń. Siła Gór podrapał się w głowę, a an Thargan zapytał:
Która jest właściwa?
Siła Gór skinął na Retniana. Ten wyciągnął z sakwy podróżnej
owinięty w jedwab przedmiot. Rozwinął materiał i wśród skrzeń ukazał
się Diament. Królowa patrzyła z przerażeniem. Przypomniał jej
niedawne, straszne przeżycia.
On nam wskaże drogę powiedział Siła Gór biorąc klejnot do
ręki. Położył go na ziemi i zakręcił nim. Jego ostry koniec rozjaśnił się
pulsującym blaskiem. Gdy wirowanie ustało wskazał jedną z jaskiń.
Chodzmy powiedział an Thargan.
Po chwili zagłębili się w ponurej pieczarze. Początkowo szeroka,
pózniej zmieniła się w korytarz o wygładzonych ścianych. Na czele szedł
Siła Gór, trzymając w jednej ręce płonące łuczywo, w drugiej ciężki topór.
Za nim posuwali się Retnian i królowa, pochód zamykał an Thargan.
Powietrze było przesycone dziwnym, stęchłym zapachem. Cienie kładące
się na ścianych robiły upiorne wrażenie, co jakiś czas skwierczała i
zapalała się olbrzymia pajęczyna.
Czy my w ogóle stąd wyjdziemy spytała cicho Awe L'lim.
Dotąd dawaliśmy sobie radę, Pani, więc i teraz tak będzie
powiedział zuchowato Retnian. Lecz w jego głosie dzwięczała
niepewność i lęk. Ze względu na Awe L'lim udawał wesołość i beztroskę
chcąc ją podtrzymać na duchu. Poprawił kołczan ze strzałami, mocniej
ścisnął łuk, instynkt podpowiadał mu, że w czeluściach korytarza kryje
się niebezpieczeństwo. An Thargan i Siła Gór nie odzywali się, szli tak
czujnie, jak dzikie koty Grakh. Podziemny korytarz to zwężał się, to
rozszerzał. W ciemnościach słychać było tylko chrzęst stóp na czarnym
żwltee. Wreszcie dotarli do pierwszej krzyżówki, ich korytarz przecinał
się z innym njemal pod kątem prostym.
Gdzie dalej? spytał Siła Gór.
Retnian wyjął z zanadrza Diament. Położył go na ziemi. Pulsujący
blaskiem koniec diamentu wskazał właściwą drogę. Po kilkuset krokach
podziemny chodnik kończył się bramą o dziwnym postrzępionym
kształcie. Podchodząc bliżej ujrzeli wydobywające się spoza niej światło.
Bądzcie czujni szepnął Siła Gór. Gdy przekroczyli bramę znalezli się
w niewielkiej sali, pośrodku niej stał wyraznie na nich czekając
rycerz w niebiesko szmelcowanej zbroi, bez hełmu, z obnażonym
mieczem w dłoni. Spostrzegłszy ich krzyknął:
Biada ci baronie an Thargan i ruszył w ich kierunku. Siła Gór
uśmiechnął się tylko.
Rozgrzeję się trochę powiedział spluwając w dłonie. Poderwał
topór tak mocno, aż zachrzęściło w stawach.
Stój powstrzymał go an Thargan, a jego głos był tak dziwny, aż
góral opuścił toporzysko ze zdumienia: rycerz jakby... jakby bał się
postaci w sinej zbroi.
To książę Rotenberg stwierdził Retnian.
Minęła chwila wahania an Thargan dobył miecza i skoczył ku
księciu,
Nareszcie cię dopadłem, banito ryknął książę pełnym
nienawiści głosem. Równocześnie zadał straszliwe pchnięcie, które an
Thargan z trudem odparował. Królowa chwyciła za rękę Siłę Gór.
Zróbcie coś, przecież on go zabije.
Spokojnie odparł flegmatycznie góral. Da sobie radę.
Awe L'lim podniesiona na duchu spokojem olbrzyma, wróciła do
równowagi i obserwowała pojedynek. Książę, mistrz w walce na ciężkie,
dwuręczne miecze, atakował ciągle z tą sarną furią, nie znać było po nim
zmęczenia. A an Thargan spływał już kropiistym potem. Trzeba kończyć"
pomyślał i podwoił szybkość cięć. Miecze wiły się w rękach
przeciwników jak węże. Zadawali straszliwie szybkie ciosy i równie
błyskawicznie je odparowywali. Szczęk oręża wypełnił salę, wtórował mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]