[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GOZCIE " SUMO " NOCNE ROZWA%7łANIA
Szliśmy powoli ulicą Floriana Straszewskiego spoglądając na tabliczki z
numerami domów.
- Swoją drogą to paranoja - mruknął pan Samochodzik
- Co takiego? - zaniepokoiłem się.
- Ta ulica - wyjaśnił. - Nie mogli dać chyba głupszej nazwy.
Spojrzałem na niego z zainteresowaniem.
- Nie kojarzę, kim był Straszewski - powiedziałem.
- Wiesz, jak powstały krakowskie Planty?
- Park założono na miejscu rozebranych umocnień miejskich. Jakoś w pierwszej
połowie XIX wieku rozebrano mury i zasypano fosy... Ocalał tylko, zdaje się
dzięki protestom miłośników pamiątek historycznych, Barbakan i kawałek
murów z Bramą Floriańską...
- Owszem - skinął głową mój zwierzchnik. - Ale rozbiórkę murów wymyślił
właśnie człowiek, którego nazwisko dostała ta ulica. Uhonorowali największego
niszczyciela zabytków w dziejach miasta.
- Faktycznie idiotyzm - mruknąłem. - A dlaczego tak się upierał przy tej
rozbiórce?
- Nie wiem. Jego decyzja została opatrzona komentarzem, że staromiejskie
umocnienia hamują rozwój miasta, ale gdyby to była prawda, można było
przecież wykuć więcej bram... Może państwa zaborcze obawiały się buntu w
Krakowie i wykorzystania umocnień zgodnie z przeznaczeniem?
- A może była to jeszcze epoka, kiedy stare rudery po prostu burzono, nie
zastanawiając się nad ich wartością historyczną i oszczędzając na kosztownych
zabiegach restauratorskich? - rozważałem.
Zatrzymaliśmy się przed kamienicą.
- To tutaj.
- Więc wejdzmy...
Ciemna sień, podwórko studnia, otoczone ceglanymi murami. Jeden był ślepy,
stanowił plecy sąsiedniego budynku. Placyk pokrywało cuchnące, nieco szare
błoto. Na sznurku rozciągniętym między oknami suszyło się pranie.
Przypomniałem sobie podobne podwórze we Lwowie.
- Coś jest nie tak - powiedziałem w zadumie.
- Co takiego?
- Jakoś tu pusto i cicho... Martwo. Mam złe przeczucia.
- Jesteś, Pawle, przewrażliwiony - uspokoił mnie szef, ale z jego miny
wywnioskowałem, że także się zaniepokoił.
Dwie klatki, ciemne, brudne, cuchnące stęchlizną.
97
- Ciekawe, czy gdzieś tu mieszkał inżynier Rychnowski? - mruknąłem, gdy
wspinaliśmy się po drewnianych schodach. W oknach nie było szyb, niektóre
zasłaniała folia, inne zabito dyktą.
- Pomyśleć tylko... - westchnął szef. - Zrobić generalny remont, wysiedlić tych,
którzy sikają na schodach, odnowić i wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Popatrz tylko na te drzwi...
Faktycznie były ładne, rzezbione, pochodziły chyba z początków XX wieku.
Lite drewno, ślady dawnej świetności...
- Brak ręki właściciela - oceniłem. - Idę o zakład, że administracja nie ściąga
nawet połowy czynszu...
Na półpiętrze walały się jakieś śmieci. Wreszcie drzwi oznaczone numerem
dwadzieścia trzy. Nacisnąłem guzik dzwonka, a po chwili, stwierdziwszy, że nie
działa, zastukałem.
Otworzyła mi brzydka dziewczyna. Spojrzałem na nią zaskoczony. Nienagannie
skrojona garsonka, eleganckie buty, starannie ułożona fryzura... Kompletnie nie
pasowała do tej kamienicy, do tego mieszkania... Cofnęła się do tyłu robiąc
przejście.
Weszliśmy. Zapach gotowanej kapusty, stęchlizny, gnijącego od spodu
parkietu. Zciany nieodnawiane od dwudziestu lat.
- To pułapka! - wrzasnąłem do szefa. Uderzenie prądu w kark. Ciemność.
***
Doszedłem powoli do siebie. Leżałem na czymś twardym. Skuli mnie w małpę:
kostki nóg przypięli do przegubów rąk... Otworzyłem oczy. Pokój był jasno
oświetlony. Dziewczyna siedziała na zniszczonym biurku z laminowanej płyty.
Obok niej stał kafarowaty typek w garniturze. Poznałem fałszywego
Gryniewskiego, ale nie miał na sobie dresiku, tylko garnitur. Do drewnianego
fotela przykuto jakiegoś niechlujnie wyglądającego faceta.
- Kurde, ile razu mam powtarzać? - mówił przykuty. - Nie wiem, kto tu
mieszkał wcześniej. Nie wiem gdzie ich, szukać! Dostałem mieszkanie z
kwaterunku! Dziesięć lat się spózniliście.
Typek przeładował pistolet. Powiedział coś po francusku, czego nie
zrozumiałem.
- Wytęż trochę pamięć - warknęła dziewczyna. - Musiałeś coś słyszeć, jak się tu
sprowadziłeś. Sąsiedzi musieli coś wiedzieć.
- Może i wiedzieli, ale nic nie mówili o tamtych!
- Może faktycznie nie wie - zasugerowałem.
Typ odwrócił się i wycelował we mnie swoją armatę.
- O, pan detektyw doszedł do siebie - wycedził. - Jak tu trafiliście?!
- O to samo mogę zapytać was - odszczeknąłem. - Sądzicie, że notes może być
w tym chlewie?
- Nie obrażaj mojego mieszkania! - siedzący na fotelu zdobył się na nieco
godności. - Może nie sprzątam tu za często, ale to jeszcze nie chlew. Zresztą to
moje mieszkanie i mam prawo...
98
- Zamknij się! - huknęła na niego kobieta. - Gada i gada kretyn, ale jak ma
odpowiadać na pytania, to milczy jak zaklęty...
- Wasze pytania są debilne - oświadczył i zaraz jęknął z bólu, bo kopnęła go z
rozmachem w goleń.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]