[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawarte drzwi piwnicy, gdy pomieszały się okrzyki, gdy wybiegł po schodach znów na powietrze, by
nie babrać się po mazgajsku w radości, gdy krzyżowały się wołania, gdy słyszał, jak pierwszy
uwolniony wychodzi przez stłoczony szpaler ludzi,, gdy zobaczył siwego listonosza, nędzarza z
długim wąsem, jak pijany światłem stał i płakał z radości nad pochmurnym lochem zejścia, gdy
poczuł go w ramionach, gdy płakali czy mówili sobie coś, czego nie rozumieli, nie pamiętali, nie
potrzebowali, tak, czego nie potrzebowali rozumieć - gdy działo się to wszystko, wciąż ciął go po
ciele drobny dreszcz, dreszcz uniesienia.
Półprzytomny, usłyszał na schodach nowy gwar - gdzieś biegli ludzie. Z krzykiem,
popychaniem, hałasem, jak dzieci na pauzę po szkolnym dzwonku iluż tych żołnierzy powinno jeszcze
słuchać tego dzwonka! Jak do nowego zródła szczęścia poszedł tam, na zdeptane błotem i krwią
schody. Ludzie wieszali się u okien klatki schodowej, ranni biegli na wyścigi po czarnych,
wypalonych schodach, byle prędzej dopaść parapetu, zjedzonego do cegły przez ogień. Olo,
zdziwiony, wspiął się na palcach. W dole na ulicy, na wprost miejsca, gdzie stał tłum jeńców z
rękami splecionymi na karku, mały z oddalenia człowieczek kręcił korbką filmowego aparatu:
obiektyw zdawał się patrzeć teraz ku górze.
Z okien machały ręce, chustki, zwycięski śmiech sięgał bruku. W ogólnym gwarze słuch Ola
wyłowił jakieś półszeptem rzucone rozpaczliwe wołanie, l o siedząca na parapecie w rogu okna
dziewczyna z rozsypanymi na plecach, gęstymi czarnymi włosami zaklinała drugą, przyciśniętą do
przeciwległej framugi:
- Alu, Alinko, nie mam szminki, słodka, zawsze nosiłaś w santorbie. Pomaluj mi usta, proszę,
prędzej! No, nie widzisz, przetrąconą mam właśnie prawą...
VII
Ałła poruszyła się przez sen.
- Znowu? - wymruczał współczująco Malutki podnosząc głowę z jej kolan. Dziewczyna spała
siedząc głęboko w dentystycznym fotelu o odchylonej do tyłu poręczy. W pokoju polśniewała szklana
gablotka. Czerwone blaski straszyły w niklowych narzędziach, otaczały szprychy odsuniętej pod okno
maszyny do borowania. Nawet zawsze nieprzytomny z niedospania Dudzio, odznaczający się
wspaniałą orientacją przy anektowaniu najwygodniejszych miejsc do spania, wkroczywszy
wieczorem na nową kwaterę wzdrygnął się nieprzyjemnie na widok fotela i spał teraz skulony na
zwiniętym w kącie pokoju dywanie, wysuwając na pokój swą usztywnioną przez opatrunki lewą rękę
jak dziwaczny biały drogowskaz. Już po trzech dniach uciekł ze szpitala i nie mieli siły odesłać go z
powrotem, choć i ręka prawa, reklamowana jako ,,tylko krzynę niewygodna , pozostawiała wiele do
życzenia. Zwiadczył o tym choćby rzadko zmieniany magazyn od parabelki, w którą uzbroili małego:
nawet pociąganie za spust pistoletu musiał widocznie opłacać bólem.
Ałła poruszyła się.
- Znowu? - powtórzył półprzytomnie Malutki. Ale dziewczyna spała. ,,Biedna mała - majaczył
rozbudzony. - Nerki, to bardzo boli. I kto jej kazał? Były do tego babki specjalne, wydzielone.
Plac Krasińskich. Dziwna cisza. W mroku wygwieżdżonej nocy słychać stukanie butów.
Malutki idzie szukać Ałły. Pozostawiona na nowej kwaterze, by przygotować ją na przyjęcie ludzi,
zrobiła swoje i poszła na plac Krasińskich, jak powiedziano Malutkiemu. Walcząc ze zmęczeniem
podchorąży pochyla się nad pierwszą napotkaną kobietą. Leży na wznak, wpatrzona w niebosiężny,
bezpieczny lot gwiazd. Leży tych kobiet długi, milczący rząd. Dziwacznie świecą białka ich oczu, gdy
pielgrzymujący Malutki pochyla nad nimi twarz... Dochodzi już do poprzecznego ramienia ogromnego
krzyża uformowanego z ludzkich ciał leżących na chłodnych kamieniach. To pogotowie
sygnalizacyjne oczekujące na obiecany zrzut. Gdy lot maszyn poruszy nieruchome teraz powietrze,
wtedy wszystkie równocześnie zapalą trzymane na piersiach latarki, tworząc ogromny świetlisty
krzyż - sygnał dla lotnika: tu! Ale jest cicho. Malutki zbliża się do końca. Tu, w twarzy ostatniej,
leżącej nieruchomo kobiety nie napotyka na niepokojący błysk białek w zielonym świetle gwiazd,
podbitym od dołu pąsem bliskiego pożaru. Dziewczyna ma oczy zamknięte. Malutki pochyla się
bliżej. Ałła. Zpi. Oddycha równo, powoli. W dali noc odzywa się znajomym głosem, kaszlnął
kulomiot, załomotały granaty. Pewnie po raz czwarty nasi nacierają na Bank Polski. Nagle Malutki
widzi całą twarz dziewczyny: wargi wzdęte dziecinnym grymasem, wysokie powieki pod brwiami
zmarszczonymi jakimś śnionym gniewem. W tej chwili rozumie: widzi ją, bo zapłonął świetlisty
krzyż latarek. W górze rosnący szum motorów. Malutki szuka przełącznika latarki zaciśniętej w
piąstkach dziewczyny. Ałła budzi się - jej oczy trafiają na niebo unoszone ruchliwym słupem
reflektorów. W zielonym świetle rakiety rzuconej w pościg za niebem, coraz wyżej umykającym
przed łapczywymi reflektorami, Ałła napotyka nad sobą twarz Malutkiego. Odzywa się łomot
działek. Pelotki szaleją. Smugi świetlnych pocisków krzyżują się na niebie. Jesteś?... Są, są! -
krzyżują się myśli dziewczyny. Malutki podnosi ją z ziemi. Wysoko nad nimi w świetle reflektorów
spływają białe spadochrony.
Chodz! - ponagla.
Krzyż świateł, już niepotrzebny, rozpadł się błyskawicznie. Zaraz Niemcy otworzą ogień na
rejon, gdzie lądują zasobniki. Ałła patrzy w górę. W oczach ma chyba łzy.
Są, są... - powtarza podchorąży Malutki z bijącym sercem i pochyla się nad nią ostrożnie. Jej
usta, zdziwione, chcą umknąć. Nie, zostają, zostają. Gdzieś pada pierwszy pocisk granatnika.
- Chodz! - unosi ją do bramy Malutki. - Co? Czemu? Dokąd? - mamrocze, nieprzytomny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]