[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Posiłki! Dwie setki cesarskich Venji...! - Zmiech Conana brzmiał gorzko. Cymmerianin
zniżył głos, by nie straszyć swymi prognozami żołnierzy. - Nawet jeśli nasz posłaniec do nich
dotarł, byłbym bardzo zaskoczony, gdyby nadciągnęli z odsieczą. Coś mi się zdaje, że
ktokolwiek wyznaczył nam tak nikłe odwody był tym samym głupcem, który oszacował
liczbę buntowników na zaledwie czterdziestu! - Zrobił krok do przodu i ciął mieczem, by
dobić leżącego mu pod nogami Hwonga. Wytarłszy klingę o jasnozieloną szarfę trupa,
powrócił do Babraka. - Nie, jeśli przeżyjemy, to tylko dzięki własnej dzielności i dyscyplinie!
A potem będę miał coś do powiedzenia naszym dowódcom. - Jego głos nagle wzniósł się
ponad wycia i jęki. Okrzyk bojowy miał zamaskować zwątpienie. - Walczcie, Turańczycy!
Każdy z was jest wart dziesięciu tych wyjących buntowników!
Słowa otuchy wywołały w odpowiedzi jedynie rozproszone, zduszone wrzaski. To
prawda, że opancerzony piechur, walczący ramię przy ramieniu w szeregu, mógł być liczony
jako równoważnik co najmniej dziesięciu nagich napastników. Lecz, jak wiedział każdy
doświadczony żołnierz, jeśli ich szyk się załamie, pancerze fatalnie utrudnią szybki odwrót
przez las, czyniąc Turańczyków łatwym łupem dla zwinnych nieprzyjaciół. Nie mając innego
wyjścia, dzielnie stawiali czoło deszczowi strzał i wyjącym hordom, wyrąbując sobie drogę
ku zarośniętemu krzewami ruinom, które miały im przynieść ocalenie.
- Przed nami brama zrujnowanego miasta! - mruknął Babrak do ucha swemu dowódcy. -
Spójrz tam, mur jest jedynie porośniętym krzakami wałem! Dzięki niech będą Tarimowi, nie
naprawili umocnień! Lecz któż to stoi na szczycie zburzonej wieży? Conan podążając
wzrokiem za palcem Babraka, przesłonił oczy przed blaskiem słońca. Dojrzał postać, okrytą
długim płaszczem z kolorowych pióra. Wsparty na wysokim drągu, którego koniec wieńczył
znajomy, mieniący się kształt, starzec przez dłuższą chwilę spoglądał w dół, na pole bitwy.
Wreszcie uległ perswazji dwóch ledwie widocznych Hwongów i zniknął za poszczerbionymi
blankami.
- Mojurna! A więc to tu skrył się ten stary bies! - Conan chwycił ramię Babraka,
zwalniając uścisk dopiero, gdy dojrzał na twarzy przyjaciela prawdziwy ból. - To był ten stary
czarownik we własnej osobie, najwyższy kapłan wszystkich Hwongów. Widziałem go już
wcześniej! Musimy bez zwłoki szturmować obozowisko!
- Tak jest, sierżancie. Jeśli taka twoja wola. - Choć wystarczająco zdyscyplinowany, by
nie okazywać nadmiernego strachu, podoficer przysunął się bliżej i szepnął: - Wiesz,
Conanie, jak ryzykowne jest złamanie szyku pośród przeważających sił wroga..
- Faktycznie ryzykowne, stary druhu. Ale kiedy rzucimy na drugą szalę szansę wygrania
wojny jednym ciosem miecza... - Conan nie tracił czasu na dalsze tłumaczenia. - Nasze
najlepsze siły muszą iść na czoło. Ty walczysz po mej lewicy, Babraku! - Wznosząc wysoko
w górę okrwawiony jatagan, Cymmerianin jeszcze raz wysilił swój ochrypły głos do
gardłowego wrzasku. - Turańczycy, formować klin! Za mną, na obóz! Roczny żołd będzie
nagrodą dla tego, kto ubije czarnoksiężnika Mój urnę!
Krzyki Conana wznieciły szał pośród walczących oddziałów. Zcigany przerażonymi
spojrzeniami jednych, a krwiożerczymi wrzaskami innych, olbrzymi barbarzyńca ruszył
dziarskim krokiem ku środkowi przegrupowującej się linii.
- Zabić Mojurnę, żołnierze! Niech bunt szczeznie! Za Tarima i Yildiza... do ataku!
Mordercza machina została puszczona w ruch. Miecze siekły ciała wrogów i listowie,
włócznie orały wilgotną czerwoną rolę, a tarcze parły na tarasującą drogę dżunglę i rozcinały
jej zielone fale niczym dziób rozpędzonej galery. Posuwając się naprzód, żołnierze śpiewali.
Ponura, gardłowo brzmiąca pieśń, starsza niż Tarim czy samo turańskie mocarstwo,
pierwotna jak bicie serca, ustalająca dziki rytm kroków i pchnięć, cięć i ciosów niosła się nad
szeregami. Turańczycy przemieszczali się szybciej niż poprzednio, na tyle sprawnie, że stale
spychali wrogów przed sobą, zmuszając ich do odwrotu i umykali najgorszemu ostrzałowi.
Conan pośrodku sformowanego przez żołnierzy klina szalał jak rozwścieczony demon. Jego
miecz ciął i zadawał pchnięcia we wściekłym ataku, siejąc śmierć w szeregach anonimowych
wrogów, którzy napierali na Cymmerianina. Bezlitosny metal wydzierał z ofiar krzyk i jasne
strumienie posoki.
Grupa bezradnych odzianych w zielone kaftany wieśniaków została wypchnięta na czoło
przez nacisk kłębiących się szeregów. Nie mając dotąd pojęcia o potędze, obleczonych w stal
przeciwników, umierali teraz z przerażenia, próbując za wszelką cenę wycofać się
Turańczykom z drogi.
Inni buntownicy, w szczególności szczupli, zwinni myśliwi plemienia Hwong, żuli liście
lotosu, by zwiększyć swą odporność na ból. Ich maczety były ostre i dawały swym
właścicielom, którzy mieli je przywiązane do nadgarstków nawet podczas snu, poczucie
bezpieczeństwa. Nawet ozdoby tych wojowników świadczyły o przezornym traktowaniu
niebezpieczeństwa. - Wielobarwne sznurki, zawiązane na żylastych łokciach, ramionach i
udach, służyć mogły jako opaski uciskowe. Gotowe do natychmiastowego zaciśnięcia
podczas bitwy, hamowały ból i upływ krwi, pozwalając tym, którzy je nosili, walczyć mimo
obrażeń zamieniających innych ludzi w łkające ofiary.
Conan nieraz stwierdził, że tym dzikim wojownikom trzeba zadać dwa, trzy, a nawet
więcej śmiertelnych ciosów następujących szybko po sobie. Odrąbywał więc bezlitośnie
kończyny i głowy, pozostawiając rannych wijących mu się pod stopami. Nawet konając,
niektórzy z nich chwytali jeszcze za porzuconą broń i próbowali atakować Turańczyków.
Krwiożercza furia Conana doskonale uzupełniała niebywałą sprawność bojową jego
towarzyszy. Nawet Babrak pracował włócznią i tarczą z rzadko widywaną u niego
wściekłością. Na obu skrzydłach klina wojownicy dzielnie dokładali starań, by dotrzymać
kroku swym dowódcom. Ci zaś szybko posuwali się naprzód ścieżką przez dżunglę. Jednak
żołnierze przedzierający się przez większy gąszcz i odpierający ataki z boków i od tyłu, z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anapro.xlx.pl
  • Archiwum

    Home
    Św. Tomasz z Akwinu 25. Suma Teologiczna Tom XXV
    Wagner Karl Edward Kane Tom 1 Pajęczyna Utkana z Ciemności
    (30) Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik i... Arsen Lupin tom 1
    Gordon Lucy Karnawał w Wenecji (tom 1028)
    Roberts Alison Bunrownik z serca 02 Bohater mimo woli
    2006 49. Świąteczne wizyty 3. Sekret słodkiej Charity Ranstrom Gail
    Charlene Leonard Angel's Breath
    Arthur Conan Doyle pies baskervilleow
    Arthur Conan Doyle The History of Spiritualism II
    Conan Doyle, Sir Arthur Baskerville
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl