[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powoli rozwinęłam
zaciśniętą pięść i wsunęłam pierścionek na palec.
- Przepraszam, ja nie mam nic dla ciebie. Podszedł do mnie blisko,
wziął moją dłoń i pogładził
338
pierścionek.
- Masz.
Na tarasie zjawiła się Bryn, tym razem z Daxem u boku.
- Już pora - oznajmił Dax. Ren kiwnął głową; musnął wargami moje
czoło i zszedł za Daxem po
schodach.
- Jesteś gotowa? - spytała Bryn. Uśmiechnęła się do mnie promiennie,
ale w jej głosie słyszałam
nutę strachu.
- To chyba nie jest właściwe pytanie - odparłam. Jeszcze raz spojrzałam
na pierścionek. Tu jest
moje miejsce. Zawsze znałam swoją ścieżkę. Teraz muszę tylko nią
pójść.
- Pamiętaj, że będę tuż za tobą. - Bryn wzięła mnie pod ramię. - Nikt z
klanu nie pozwoli, żeby
stało się coś złego.
- Nie wolno wam brać w tym udziału - powiedziałam, pozwalając się
prowadzić po schodach i
do lasu.
- Myślisz, że zdołają nas powstrzymać, jak coś wam będzie grozić? -
Trąciła mnie łokciem,
wywołując uśmiech na moich wargach.
- Dzięki.
- I wyglądasz pięknie - dodała.
- Wyglądam jak tort.
- Ale jak piękny tort.
Nasze chichoty zmieniły się w miniaturowe chmurki w zimnym, nocnym
powietrzu. Szłyśmy w
ciemność -Bryn prowadziła mnie ścieżką, której nie znałam, coraz
głębiej i głębiej w las. Cienka
warstwa śniegu błyszczała jak dywan z diamentów. Odgłosy balu
przycichły i zniknęły.
339
Podziwiałam nieskalany śnieg, wiedząc, że niedługo zeszpecę go krwią
jakiegoś stworzenia.
Spojrzałam na księżyc, jeszcze raz zastanawiając się, co będzie naszą
ofiarą, naszą zwierzyną.
Krwawa pełnia. Pełnia myśliwych. To dobra noc na polowanie.
Pozwoliłam, żeby światło
księżyca wlało się we mnie, w nadziei, że wywoła głód zdobyczy, ale
instynkt łowiecki był
pogrzebany głęboko pod strachem.
- Daleko jeszcze? - spytałam, ale zobaczyłam światło pochodni, zanim
Bryn zdążyła
odpowiedzieć. Płomienie jarzyły się w przerwach między wysokimi
sosnami, otaczającymi leśną
polanę jak pręty klatki.
- Ja muszę iść tam pierwsza. - Uściskała mnie, zostawiając za granicą
kręgu. - Naomi
powiedziała, że będziesz wiedziała, kiedy przyjść. Wszystko będzie
dobrze. Jesteś twardzielką,
pamiętasz?
- Jasne. - Z żołądkiem zawiązanym na supeł wcale nie czułam się
twardzielką; czułam się jak
budyń.
- I słyszałam, że panny młode lubią pozgrywać gwiazdę przy takich
okazjach - dodała z
szerokim uśmiechem. -Więc jeśli chcesz, możesz kazać Renowi
poczekać chwilę dłużej; dobrze mu
to zrobi.
- Okej - odparłam. - Do zobaczenia niedługo.
- Kocham cię, Cal. - Pocałowała mnie w policzek i ruszyła w stronę
kręgu pochodni.
Patrzyłam, jak odchodzi. Rozpaczliwie próbowałam opanować bicie
serca, spowolnić oddech.
Nie ufałam własnym kończynom; moje ciało było jakieś dziwne,
niestabilne, czułam się jak zrebak,
który uczy się chodzić.
Calla, wiesz, że musisz to zrobić. Po to zostałaś stworzona. To jest twoja
tożsamość.
Dlaczego więc chciałam uciekać? Czy moje przeznaczenie nie powinno
mnie pociągać?
340
Zakryłam twarz dłońmi, usiłując się uspokoić. Z kręgu w oddali rozległy
się rytmiczne głosy
bębnów, wzywające duchy na rytuał. Zebrałam ciężkie spódnice w
garści i ruszyłam w stronę
polany, żeby zerknąć chociaż z daleka na to, co mnie czeka.
Zapach zatrzymał mnie. Rozejrzałam się, zaniepokojona. To
niemożliwe. Ale tego zapachu nie
mogłam z niczym pomylić - zapach deszczu i roślin wyciągających się
do słońca. Shay.
Przed oczami stanął mi obrazek z ceremonii. Efron, przemawiający:
Ktokolwiek sprzeciwia się
tej unii, niech przemówi teraz albo zamilknie na zawsze", i Shay
wyskakujący z ciemności, żeby
wyrwać mnie z ramion Rena.
Odbija mi. Spróbowałam pozbyć się tego zapachu, tej zdradzieckiej
wizji. To nie mogła być
prawda. Po pierwsze, byłam pewna, że w trakcie rytuału nikt nie będzie
pytał, czy ktokolwiek
sprzeciwia się unii, po drugie, Shay mnie nie uratuje. To niemożliwe.
Ale kiedy wzięłam kolejny oddech, zapach nie zniknął - odciągał mnie
od polany, w stronę cieni
lasu. Zawahałam się, rozdarta między przymusem ceremonii i
ciekawością, skąd dobiega zapach,
nawet jeśli był tylko złudzeniem. Nie wiedziałam, jak długo jeszcze
mogę opózniać swoje przyjście.
Nowy dzwięk poniósł się między drzewami. Powietrze przeszył głos
Sabiny, słodki i pełen
smutku. Przyłączył się kolejny - Neville'a. Ich glosy przeplatały się
melodyjnie, śpiewały o bitwie i
poświęceniu. Jeszcze jedno przypomnienie, że tu nie chodzi o miłość, a
obowiązek.
Pieśń wojowników. Miałam jeszcze chwilę. Odwróciłam się od pochodni i
ruszyłam w ciemność,
idąc za zapachem. Był coraz silniejszy, w miarę jak zapuszczałam się
między drzewa, w coraz
głębszą ciemność, z dala od ogni.
Wreszcie trafiłam na potężny dąb, zaskakujący w tym sosnowym lesie, i
nie byłam już sama.
Dostrzegłam kogoś u stóp drzewa.
Shay miał opaskę na oczach, pochyloną głowę, ręce związane za
plecami - zostawiono go na
klęczkach pod gigantycznym drzewem. Oddech utknął mi w gardle.
Uniósł głowę i odetchnął głęboko.
341
- Calla? Calla, to ty?
Powietrze z impetem wróciło mi do płuc. On też zna mój zapach.
Podbiegłam do niego, omal nie potykając się o spódnice, i uklękłam na
ziemi tuż obok.
- Shay, co ty tu robisz? - Zerwałam opaskę z jego oczu i wzięłam jego
twarz w dłonie. - Co się
stało?
- Przyprowadziła mnie tu. I chyba wiem dlaczego. -Był blady jak duch. -
Tylko nie mogę w to
uwierzyć.
- W co nie możesz uwierzyć? Kto ci to zrobił?
- To słowo w proroctwie. - Głos mu się trząsł. - To, z którym miałem
problem.
- Chodzi ci o dar"? Co to ma z tym wszystkim wspólnego? - Na litość
boską, dlaczego mówi o
książce, kiedy klęczy związany w lesie?
Kiedy powiedziałam dar", zadrżał.
- Tak, właśnie to. - Jego twarz zrobiła się zielonkawa i wystraszyłam się,
że zwymiotuje. - To nie
znaczy dar", Calla.
- A co znaczy? - Zaczęłam rozluzniać więzy na jego nadgarstkach,
krzywiąc się na widok otarć
skóry pod liną.
- To znaczy ofiara".
342
32
Zwiat zrobił się nieostry i wystraszyłam się, że zemdleję.
- Calla. - Shay ściskał moje ręce, podtrzymywał mnie w pionie. -
Słyszałaś mnie?
- Ofiara? - powtórzyłam. Nie czułam niczego oprócz zimnej, czarnej
czeluści nocy, która chciała
połknąć mnie w całości. - Kto ci to zrobił?
- Flynn - odparł. - Przyszła do domu, kiedy ty wyszłaś. Odurzyła mnie.
Eterem. Zdaje się, że to
był eter.
- Tak. - Koci pomruk rozległ się zza drzewa i w następnej chwili zza pnia
wyszła Lana Flynn,
wciąż częściowo okryta ciemnością jak płaszczem. Nikczemny uśmiech
rozciągał jej twarz, zęby
lśniły w bladym świetle księżyca. - A ty zepsułaś całą niespodziankę,
Calla. Nie wiesz, że to
przynosi pecha, kiedy panna młoda zobaczy zwierzynę przed
polowaniem? A, zaraz, a może
chodziło o to, żeby Renier nie zobaczył twojej sukni? Ja niemądra.
Ofiara. Nasza ofiara.
- Nie. - Roztrzęsiona odepchnęłam Shaya za siebie, osłaniając go
własnym ciałem. - To nie może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]