[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potem skręcili na zachód, zanim dotarli do miasta. Na koźle,
obok woźnicy, siedział służący Marcusa, który jeździł z nim
niemal wszędzie. Był to młody i grzeczny chłopak imieniem
Dickon, o wielkich, szarych i wiecznie roześmianych oczach
i ciemnej czuprynie. Wesoły i rozgadany, swoim zachowa
niem sprawiał, że Catherine czuła się nieco lepiej. Na statku
wciąż ją zabawiał.
Powóz toczył się po wybojach szeroką polną drogą, pro-
74
wadzącą do Saxton Court. W pobliskim zagajniku, pomię
dzy drzewami, pasło się stadko saren. Zaniepokojone, szybko
uniosły łby, a potem zniknęły w lesie. Wehikuł z wolna prze
toczył się pod okazałą bramą i wjechał na kamienny podjazd,
ciągnący się do ganku. Dickon zeskoczył z kozła, żeby otwo
rzyć drzwiczki powozu. Marcus wysiadł pierwszy i wyciągnął
rękę do żony, ale Catherine nadal siedziała w środku, z dłoń
mi na podołku i naburmuszoną miną.
- Proszę cię, wysiądź - powiedział Marcus z nutą zniecierp
liwienia w głosie. - Służba czeka, żeby powitać cię w Saxton
Court. W twoim domu.
- W moim domu! - Catherine rzuciła mu złe spojrzenie. -
Saxton Court nigdy nie będzie dla mnie prawdziwym domem.
- Tego nie zmienisz, moja droga. Spójrz, wszyscy domow
nicy wylegli na zewnątrz. Chyba nie sprawisz im zawodu.
Catherine wciąż była na niego zła, że nie pozwolił jej
chociaż na chwilę zajrzeć do Riverside House. Miała ocho
tę mu odmówić, jednak nie chciała trzymać służby na desz
czu i wietrze. Z ociąganiem uległa perswazji męża, ujęła go
za rękę i wysiadła z powozu. Wyglądała prześlicznie. Ubra
na była w szafirowy płaszcz, suto lamowany futrem. Rozpię
ty kołnierz ukazywał jej łabędzią szyję i połyskujący z lekka
perłowy naszyjnik.
Marcus poprowadził ją pod ramię w stronę domu. Szli
wzdłuż szpaleru służby - małej armii odźwiernych, pokojó
wek, stajennych, ogrodników, kucharzy młodych i starych.
Wszyscy podziwiali urodę swojej pani i byli pod wrażeniem
jej siły i energii, bijących z każdego gestu. Zdumiona Catheri-
75
ne wdzięcznym skinieniem głowy odpowiadała na ich uśmie
chy i ciche pozdrowienia. Zdawała sobie sprawę, że już od
pierwszej chwili, jako lady Reresby, zdobyła sobie sympatię
wszystkich mieszkańców dworu.
Na samym końcu szpaleru Marcus przedstawił jej gospo
dynię, panią Garfield, która stanęła nieco z boku.
Starsza kobieta miała miłą twarz pokrytą siecią drobnych
zmarszczek. Z niekłamanym zachwytem patrzyła na Catherine.
Dygnęła nisko, jakby domieszka królewskiej krwi płynęła
w żyłach nowej lady Reresby.
- Witamy w Saxton Court, milady. Mam nadzieję, że bę
dzie tu pani szczęśliwa.
Catherine uniosła wzrok na okazały budynek dworu.
- Ja także mam taką nadzieję.
Wszyscy patrzyli na nią, gdy wchodziła po szerokich ka
miennych schodach.
W końcu znalazła się w domu. Potoczyła spojrzeniem po
okazałej sali. Zobaczyła wiszące na ścianach sztandary, tarcze,
miecze oraz inne pamiątki rycerskiej przeszłości. W ogrom
nym kominku płonął ogień, przydając pomieszczeniu blasku
i niezbędnego ciepła.
Marcus zatrzymał się, rozejrzał i z satysfakcją stwierdził, że
dwór został wysprzątany. Dzienne światło padało przez wy
sokie okna na niedawno wymytą, błyszczącą podłogę, ciem
ną boazerię i wiodące na piętro schody. Czuł zapach wosku
i słodką woń kwiatów rozstawionych wokoło w kolorowych
wazonach. Popadł w zadumę. Opadły go wspomnienia. Prze
cież to właśnie tutaj przed wieloma laty oznajmił ojcu, że idzie
76
na wojnę, że chce być żołnierzem. Starszy lord Reresby przy
jął decyzję syna z dużym rozczarowaniem. Był pewien, że jego
pierworodny przejmie zarząd nad Saxton Court. Było, minę
ło. .. Marcus pokręcił głową, aby odpędzić wspomnienia. Te
raz musiał sam stawić czoło wszelkim przeciwnościom losu
i żyć na własny rachunek.
Catherine usłyszała ciche echo kroków i odwróciła głowę
w kierunku przybysza. Zobaczyła jakąś czarną postać, rzuca
jącą długi cień na posadzkę.
- Ach... Fenton - powiedział Marcus. - Poznaj moją żonę,
lady Reresby. Catherine, pozwól, że ci przedstawię zarządcę,
pana Jacoba Fentona. Pan Fenton zjawił się w Saxton Court
tuż przed śmiercią mojego ojca.
Wspomniany Fenton zwrócił się w stronę Catherine. Na
pewno był już po pięćdziesiątce i względem swego pana za
chowywał się całkiem poprawnie, ale bardziej wyglądał na
właściciela niż plenipotenta. Był wysoki, o ciemnych, zacze
sanych do tyłu włosach, wąskiej twarzy i bladozielonych zim
nych oczach. Dodatkowo miał ostro zarysowaną brodę, która
nie przydawała mu urody.
Na jego widok Catherine poczuła się nieswojo. Fenton
wydał jej się znajomy; nie potrafiła jednak powiedzieć dla
czego. Na pewno go wcześniej nie widziała, podejrzewała
więc, że jest bardzo podobny do... No właśnie, nie wie
działa do kogo.
Fenton lekko pochylił głowę, nie odrywając oczu od twa
rzy Catherine.
- Do usług, lady Reresby. Witamy w Saxton Court.
77
- Dziękuję. Miło mi pana poznać, panie Fenton. Nie spot
kaliśmy się już kiedyś? - dodała mniej pewnym tonem. -
Mam wrażenie, jakbym pana gdzieś widziała.
- Raczej nie, lady Reresby. Na pewno bym pamiętał. - Fen
ton przeniósł spojrzenie na Marcusa. - Spodziewaliśmy się, że
wasza lordowska mość przyjedzie wcześniej. Wszystko było
już gotowe przed kilkoma dniami.
- Ach tak - od niechcenia odpowiedział Marcus. - Za
trzymały mnie pewne sprawy. Wyjazd do Hagi i tak dalej...
- Znacząco zerknął na żonę. - Jak dawaliście sobie radę pod
moją nieobecność? Z tego, co wiem, w Saxton Court nie za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]