[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ciebie! - Chwycił ją w ramiona.
Owionął ją żar bijący od jego ciała. Płaczliwie pociąg
nęła nosem. Nie miała siły walczyć. Tak bardzo go kochała.
- Wolałabyś jechać ze mną niż uczyć? - Spojrzał na jej
pobladłą, zatroskaną twarz.
- Już ci powiedziałam. Bez względu na to, co czuję,
muszę wypełnić swe zobowiązania.
Uniósł ją w ramiona i skierował się w stronę sypialni.
- Co robisz?
- Chcę znalezć honorowe wyjście z zaistniałej sytuacji.
- Aokciem otworzył drzwi, przeszedł kilka kroków i złożył
swe brzemię na satynowej pościeli.
Libby spoglądała spod wpółprzymkniętych powiek, jak
zdejmował krawat i koszulę. Obserwowała grę jego obna
żonych mieśni. Zamknęła oczy, gdy sięgnął dłonią do
klamry paska. Usłyszała stuk zdejmowanych butów. Prze
sunęła się, gdy mężczyzna usiadł na łóżku. Po omacku
sięgnęła w jego stronę. Kiedy dotknęła rozpalonej skóry
i zanurzyła palce w gęstwinie włosów porastających mu
pierś, poczuła nagłą eksplozję namiętności. Wszystkie ubo
czne myśli zniknęły, a na ich miejscu pojawił się jasny,
klarowny obraz twarzy Joego.
Otoczyła go ramionami i mocno przycisnęła do siebie.
Potrzebowała go. Chciała uleczyć rany, pozostałe po nie
dawnej walce.
- Czego pragniesz, Libby? - spytał głosem, w którym
dzwięczała skrywana namiętność. - Czy pożądasz mnie
chociaż w części tak, jak ja ciebie?
Leżała czekając, aż wolno - nieubłaganie wolno - pod
ciągnął jej bluzę do ramion, odsłaniając piersi. Poczuła
chód klimatyzowanego pomieszczenia, lecz w chwilę
pózniej jego dłonie przyniosły nową falę ciepła.
- Jesteś taka delikatna - powiedział. - Miękka i krucha,
niczym sen, który prześladował mnie od wieków. Spra
wiasz, że zapominam o otaczającym mnie świecie.
Wstrzymując oddech, Libby czekała. Dłoń Joego powę
drowała niżej. Wsunął rękę pod jej dżinsową spódnicę,
dotykając wewnętrznej powierzchni uda. Delikatnie potarł
jedwabisty materiał jej majteczek. Kobieta wbiła pięty
w pościel i wygięła ciało. Szarpnęła się gwałtownie.
- Tak! -jęknęła.
- Tak, najdroższa. - Płynnym ruchem zsunął z jej bio
der niewielki kawałek materiału i odrzucił go na bok. Lib
by wyciągnęła ręce. Chwyciwszy mężczyznę za ramiona,
pociągnęła go ku sobie. Zawahał się przez chwilę. Z tru
dem postrzymywała krzyk. Wówczas pchnął biodrami
i Libby z rozkoszą przyjęła go w swoim wnętrzu.
Kocham cię, Joe, dzwięczało jej w głowie przy każdym
jego poruszeniu. Otaczająca ją ciasno obręcz pożądania
pękła, eksplodując kalejdoskopową feerią rozkoszy. Moc
no objęła ciało mężczyzny pragnąc, aby nie opuścił jej zbyt
szybko.
Gdy jakiś czas pózniej leżeli obok siebie, zadał jej pier
wsze pytanie.
- Pozostaje kwetia, w jaki sposób pogodzić moją kon
cepcję kochającej, opiekuńczej żony, matki i gospodyni
z twojÄ… karierÄ….
Libby czuła, że czas na ustępstwo z jej strony.
- Mogę zrezygnować z prowadzenia letnich wykładów.
Zyskam wówczas co roku dwa i pół miesiąca wakacji.
- Znakomicie. Ja zaś tak opracuję plan wyjazdów służ
bowych, abyś zawsze mogła mi towarzyszyć. Ale co
z dziećmi? Potrzebują matki.
- Błąd. Potrzebują obojga rodziców.
- Nie na początku - zaoponował. - Nie mogę ich karmić.
- Już to przerabialiśmy - zauważyła. - Poza tym okres
niemowlęcy szybko mija.
- Ale jest bardzo ważny dla dalszego rozwoju.
Libby westchnęła, przyznając mu rację.
- Mogę wziąć roczny urlop macierzyński po urodzeniu
każdego dziecka. To chyba wystarczy, aby zapewnić im
prawidłowy start w życiu.
- Może... - mruknął z powątpiewaniem, ale po chwili
rozchmurzył czoło. - A ja będę zabierał część pracy do domu,
aby wcześniej wracać. Przynajmniej będę w pobliżu.
- Nie doceniasz własnych umiejętności - powiedziała.
- Jesteś najlepszą matką, jaką kiedykolwiek widziałam.
- Pochlebstwem wszystko osiÄ…gniesz. - ZerknÄ…Å‚ na niÄ….
- Wszystko? - Zatrzepotała rzęsami i usiłowała przy
brać pozę niewiniątka, co było raczej niewykonalne ze
względu na to, że leżała naga w jego ramionach.
- Tam już byliśmy, niewiasto.
- Apetyt rośnie w miarę jedzenie. - Przesunęła palcem
po jego brodzie.
- Masz rację. - Pochylił się w jej stronę.
- Chodz - mruknęła kusząco.
- Chwileczkę. - Zatrzymał się w pół ruchu. - Chciałbym
wiedzieć, czy wszystko dobrze pojąłem, żeby właściwie zre
dagować kontrakt. Zgadzasz się zrezygnować z letnich wy
kładów i brać roczny urlop po urodzeniu każdego dziecka?
- Tak - skinęła głową. - W zamian ty będziesz praco
wał popołudniami w domu.
- Umowa stoi - westchnął Joe. - Chociaż wolałbym,
abyś przez cały czas była przy dzieciach.
- Ostatnia uwaga - poważnie powiedziała Libby. - Kie
dy już dostaniesz to, o czym mówiliśmy, nie będziesz mógł
narzekać.
- Doskonale wiem, co teraz chcę dostać. - Błysnął
oczami i ponownie pochylił się w jej stronę.
- Oboje tego pragniemy - sprostowała Libby.
ROZDZIAA
13
Wrócił! Wrócił! Wrócił! - jedno słowo kołatało się bez
końca w umyśle Libby. Po dwóch tygodniach wlokących
się w nieskończoność przyjechał Joe. Był w swoim miesz
kaniu. W tej chwili. Teraz. Kobieta posłała uśmiech kie
rowcy szkolnego autobusu, który zatrzymał się obok ta
ksówki. W duchu śpiewała z radości.
Wydawało jej się, że Joe wyjechał kilka lat temu. Wie
działa, że będzie za nim tęsknić, ale nie przypuszczała, że
aż tak bardzo. Codziennie oczekiwała na jego telefon. Pra
gnęła opowiedzieć mu o wydarzeniach na uczelni. Chciała
posłuchać o jego pracy. A przede wszystkim była po prostu
spragniona jego obecności.
Po chwili wiedziała, że tęsknota Joego dorównywała jej
własnej. Całował ją bez opamiętania, po czym oboje skie
rowali się w stronę sypialni. Z oczu Libby płynęły łzy rado
ści i szczęścia.
- Dziękuję. - Joe ucałował czubek opartej o jego ramię
głowy kobiety. - Przez cały czas myślałem o naszym spot
kaniu, ale rzeczywistość przeszła moje oczekiwania.
Mruknęła zalotnie, z trudem otwierając oczy. Spędzili
sporo czasu na burzliwej miłości.
- Wstawaj.
- Skąd w tobie tyle energii? Nie jesteś zmęczony po
dróżą?
- Wręcz przeciwnie. Mam przestawiony organizm
o pięć godzin. Wstawaj, musimy się ubrać.
- Dlaczego?
- Jestem głodny.
- Ja też - zachichotała, łaskocząc go lekko po brzuchu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]