[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieprawda.
"Ona się bardzo męczy - myślał - ale to jest cierpienie animalne. Ona nie ma
świadomości, ona czuje różne rzeczy po kolei, to się ze sobą nie łączy, jak jej
zachcianki, zmartwienia, dąsy. A ja jestem ugodzony w rzeczy najważniejszej, w
centralnej sprawie życia."
Myślał o Elżbiecie. Nie mówiła mu o tym, ale wiedziała wszystko. Wiedziała, że
tam wciąż wraca, coraz częściej, że jest w to na nowo wciągnięty.
227
Gdy go spytała, czy musi tak być, odpowiedział:
- Przecież to jest nierównie gorsze, niż gdyby się zabiła... Tego wieczoru z
dołu od zmarzniętej rzeki szedł wiatr. Wiał uporczywie i na skrzyżowaniach ulic
zwielokrotniał się nagle, uderzał z paru stron, sam siebie przepierając i
szarpiąc ku górze. Stopniały w dzień śnieg ścinał się teraz, powlekając kamienie
śliskim szkliwem. Ziembiewicz stąpał ostrożnie, zagiętą rączką laski
przytrzymując kapelusz. Poły futra rozwiewały mu się na kolanach. Z pochyloną
głową szedł uparcie. Tym razem wyszedł stamtąd wcześniej, miał jeszcze wstąpić
do biura, gdzie czekali na niego.
Samochód ciemny, zwalony na bok, stał nad rynsztokiem niedaleko za rzeką.
Ruszyli prędko ulicą Mostową w stronę miasta. Dojechali do rogu Zwiętojańskiej;
gdy mieli skręcić w Emerytalną, policjant dał znak szoferowi. Ziembiewicz
otworzył drzwiczki, policjant salutując objaśnił, że plac Narodowy i dojazd do
magistratu zajęty jest przez tłum, że przejechać nie można.
- A przez Krótką przejedzie?
Okazało się, że tak. Szofer zgasił latarnie. Na rogu Sądowej powtórzyło się to
samo i samochód zrobił jeszcze jeden zakręt. Zenon kazał stanąć za murem
kościoła i stąd małą uliczką przedostał się na boczny plac przed wejście
narożne. Oszklone drzwi prowadzące do wnętrza gmachu były zamknięte, wewnątrz
panowała ciemność. W chwili gdy zbliżał się do nich, od ulicy Emerytalnej
ukazała się grupa ludzi idących szybko w stronę magistratu. Latarnia na
przeciwległym rogu, przybita niewysoko do muru kamienicy, rzucała pełne światło
na ten zastęp, idący w milczeniu. Poza tą jedną latarnią wszędzie naokoło było
ciemno. Zenon spiesznie wszedł na stopnie. Drzwi były zamknięte. Zadzwonił i
stał chwilę, patrząc w ciemną szybę. Zadzwonił jeszcze raz, było mu spieszno,
tłum się zbliżał. I zobaczył w tej ciemnej szybie dziwny obraz, odbity w niej z
dokładnością wizji. Widział tam kołnierz swego futra, melonik, cały kontur
siebie o twarzy zatartej w ciemności. Tuż za jego ramieniem wynurzyły się w
kilku szeregach twarze tamtych idących ludzi, twarze nieznane, prawie jednakowe,
w świetle wyrazne i jasne. Myślało się o tym "ława" albo "morze głów", chociaż
było ich niewielu. Właściwy bowiem tłum znajdował się z drugiej strony na placu
Narodowym, tu była ich tylko mała grupa. Ten jasny obraz idących ludzi pośrodku
przecięty był czarną sylwetką pana w futrze i w kapeluszu. W odbiciu wydawało
się, że stoi na ich czele. W istocie przed nimi uciekał.
Nagle ten sztuczny obraz zmącił się i zatarł. Za szybą ukazała się rzeczywista
twarz policjanta. Stojący obok policjanta wozny spiesznie otwierał drzwi. Zenon
szedł po schodach, prowadzony przez woznego. "Pan starosta Czechliński już jest
w górze" - mówił wozny, któremu trzęsły się ręce. Patrzył strwożonymi oczami w
twarz Ziem-biewicza.
27
Po owym wieczorze i strzałach na placu przed ratuszem nastały dni niedobrej
ciszy. Na krańcach miasta odbywały się jeszcze masówki robotnicze, dały się
przecież rozpędzać łatwo i po cichu. Nie było dnia, żeby kogoś nie aresztowano.
Wśród aresztowanych na ostatniej masowce był Marian Chąśba.
W pismach miejscowych echa zajść pod magistratem odzywały się jeszcze niekiedy.
Nazwiska zabitych robotników ustalono ostatecznie. Pogrzeby odbyły się jednego z
tych dni o świcie i przeminęły w zupełnej ciszy. Według "Niwy" pierwszy strzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]