[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sam pan przecie\ przed chwilą powiedział, \e po drodze przeczytałeś ten rozkaz. Kto
umie czytać, ten umie i myśleć. Wymówka pańska jest daremna.
Major wmieszał się do rozmowy mówiąc:
Senior, muszę pana zapewnić, \e nie poddam się, je\eli choć jeden z mego otoczenia,
będzie wyjęty spod naszych układów.
No có\, mogę panu obiecać, \e się postaram nakłonić dowódcę do pobła\liwości.
To mi nie wystarcza. Chce krótkiej i zwięzłej odpowiedzi. śądam pańskiego
przyrzeczenia.
Robert pomyślał chwilę, po czym powiedział:
Nie chcę być zbyt surowy, myślę, \e nie postąpię wbrew woli prezydenta, je\eli i tego
pana obejmiemy umową.
Odszedł, nie przeczuwając nawet, kim był ów zakonnik, któremu ocalił \ycie.
Republikanie uwa\ali, \e Robert idzie na stracenie, gdy jednak zobaczyli wystrzeloną przez
niego racę, zaczęli mieć nadzieję, \e potrafi się cało wyrwać z rąk bandy. A kiedy zobaczyli, \e
cały i zdrowy powraca do nich, poczęli wiwatować z radości.
Dowodzący zgodził się na wszystko, chciał bowiem zaoszczędzić krwi, ale w zamian musiał
poczynić pewne ustępstwa.
W kwadrans pózniej spotkał się Robert z majorem i jego towarzyszami, by dokładnie
omówić warunki. Stanęło na tym. \e sprzymierzeńcy cesarza jeszcze w ciągu nocy mieli zło\yć
broń i poczekać a\ do rana, gdy\ wtedy miano ich przetransportować do obozu koło Queretaro.
Naturalnie, nikt nie pomyślał o spaniu. Oficerowie cesarscy pozostali wolni, po daniu słowa,
\e nie będą próbowali ucieczki, to samo chciał uzyskać ów zakonnik, będący w grupie.
Czego pan sobie \yczy? spytał go Robert.
Chciałem tylko uzyskać informacje.
W jakiej sprawie?
Czy to prawda, \e nasi oficerowie są wolni po zło\eniu słowa honoru? Czy mógłbym
prosić o to samo?
Robert z początku nie był w stanie powiedzieć ani słowa, wreszcie spytał ostrym tonem:
Pan?
Naturalnie.
Człowieku, czy pan jest przy zdrowych zmysłach? Powiedziałem panu przecie\, \e
ludzie, którzy trudnią się takimi sprawami jak pan, nale\ą do szpiegów. Powinien być pan
zadowolony, \e uratowałem mu \ycie.
Moje \ycie nale\y do pana.
Dziękuję za ten podarunek, nie chcę wcale z niego korzystać. Wic pan, \e u szpiegów nie
liczy się na honor. W tym wypadku polegam na powszechnym obrazie. Proszę mi więc
wyjaśnić, jak pan to sobie wyobra\a, jak szpieg, któremu brakuje honoru mo\e dać słowo
honoru i jeszcze \ądać, \eby mu udzielono takich samych gwarancji, jakie daje się oficerom.
To było powiedziane ju\ zbyt ostro, zakonnik z naciskiem powiedział:
Senior, pan nie wie, kim ja jestem. Uwa\a mnie pan za szpiega, ja jednak jestem lekarzem
i zakonnikiem. Nazywam się Lorenzo i mieszkam w klasztorze de la Cruz w Queretaro.
Wspaniale, jest pan zakonnikiem i zamiast słów pokoju roznosi pan rozkazy wojenne?
Muszę słuchać swoich przeło\onych.
I wbrew religii, a tak\e ewangelii podjudza pan ludzi do wojny, zamiast uspakajać?
Robert przy słabym świetle zauwa\ył parę \arzących się oczu, z których biła złość. Nie znał
obawy, ale poczuł dziwną odrazę do tego człowieka.
Zakonnik pohamował się jednak i po krótkiej przerwie odparł pokornie:
Czyni mi pan krzywdę. Ja nie mogłem inaczej, musiałem słuchać przeło\onych i
musiałem słu\yć cesarzowi.
Całkiem mo\liwe. Co do mnie, mógłbym panu nawet uwierzyć, ale inni tego na pewno
nic zrobią. Słu\ył pan wiernie cesarzowi?
Tak jest, mówię o tym śmiało, pomimo, \e mówię to do republikanina. Tym samym mo\e
pan poznać, \e nie jestem zwyczajnym, tchórzliwym szpiegiem.
Rzucił przy tym tak wściekłe spojrzenie na Roberta, \e ten a\ się cofnął o krok.
Co za oczy? Co za spojrzenie? pomyślał Robert. Ten zakonnik musi być bardzo
niebezpiecznym człowiekiem. Muszę się mieć na baczności.
Wreszcie nastał dzień, cały transport wyruszył w drogę. W środku znajdowali się jeńcy.
Zwycięzcy na koniach otwierali i zamykali pochód ku Queretaro.
Droga prowadziła właśnie przez jeden z wąwozów, który na lewym zboczu porośnięty był
krzakami. Do tej pory wszystko szło w porządku.
Tylko zakonnik, któremu nie pozwolono przyłączyć się do oficerów jadących na koniach,
począł z troską myśleć nad swoją sytuacją.
Ranek nie rozproszył jego kłopotów. Droga wiodła do Queretaro. Tam mieli go odstawić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]