[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wystarczy odrobina silnej woli.
Nie zdołałem ich jednak przekonać.
Przy ubieraniu wydarzyła się dość zabawna rzecz. Było mi bardzo zimno, gdy
wróciłem na łódkę i spiesząc się, by włożyć koszulę, niechcący wyrzuciłem ją za
burtę. Dostałem ataku wściekłości, zwłaszcza że George wybuchnął śmiechem. Nie
widziałem w tym nic śmiesznego, o czym nie omieszkałem poinformować George'a, a
on zaczął się śmiać jeszcze głośniej. Nigdy jeszcze nie widziałem takich
paroksyzmów śmiechu. W końcu straciłem do niego cierpliwość i zwróciłem mu
uwagę, jaki z niego debilny, niedorozwinięty umysłowo kretyn o kurzym móżdżku,
lecz on zarżał jeszcze głośniej. Wtem, gdy w końcu wyłowiłem koszulę z wody,
zauważyłem, że to nie moja koszula, lecz George'a - musiałem się w pośpiechu
pomylić. Nareszcie i do mnie dotarł cały komizm sytuacji i z kolei ja zacząłem się
śmiać. Im częściej przerzucałem wzrok z mokrej koszuli George'a na jej ryczącego ze
śmiechu właściciela, tym bardziej byłem ubawiony. Targał mną tak spazmatyczny
śmiech, że znów upuściłem koszulę do rzeki.
- Nnnie... wyłłłowisz? - wybełkotał George w przerwach między gulgotami
śmiechu.
Przez jakiś czas nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, lecz w końcu zdołałem
wtrącić między me czkania:
- To... nie moja koszula, tylko... twoja!
Nigdy w życiu nie widziałem, żeby radość tak szybko ustąpiła z czyjejś
twarzy.
- Co! - wrzasnął, skacząc na nogi. - Ty durny matole! Może byś tak uważał, co
robisz! Czemu się, do licha, nie pójdziesz ubierać na brzeg? Ciebie nie można
wpuścić na łódkę. Dawaj bosak.
Spróbowałem go uczulić na aspekt komiczny zagadnienia, lecz na próżno.
Subtelniejsze dowcipy w ogóle do niego nie docierają...
Harris zaproponował, żebyśmy zjedli na śniadanie jajecznicę. Powiedział, że
sam ją usmaży. Z jego słów wynikało, że jest w tym bardzo dobry. Często smażył
jajecznicę na piknikach i rejsach żeglarskich. Zyskał tym sobie znaczny rozgłos i był
wprost rozchwytywany. Jak wywnioskowaliśmy z monologu Harrisa, ludzie, którzy
raz zakosztowali jego jajecznicy, nie potrafili przełknąć żadnych innych pokarmów, a
odcięci od jej zródła, marnieli w oczach i umierali.
Zlinka nam ciekła, gdy słuchaliśmy jego opowieści, więc czym prędzej
podaliśmy mu maszynkę, patelnię i wszystkie jajka, które nie stłukły się w koszyku i
nie upaprały reszty zawartości. Błagaliśmy go, by natychmiast przystąpił do dzieła.
Miał pewien problem z rozbijaniem jajek - a może nie tyle z rozbijaniem, bo
to dla niego fraszka, ile z umieszczaniem ich na patelni, bo wyraznie wolały
ulokować się na jego spodniach i w rękawie W końcu jednak wbił jakieś pół tuzina na
patelnię, po czym przykucnął koło kuchenki i zabełtał je widelcem.
Na ile mogliśmy to z George'em ocenić, była to mordercza praca każde
podejście do patelni kończyło się poparzeniem, w związku z czym Harris rzucał
wszystko, podrygiwał, trzepał palcami i klął jak furiat. Właściwie za każdym razem,
gdy George i ja zerknęliśmy w jego stronę, odprawiał ten rytuał. Z początku
sądziliśmy, że to należy do niezbędnych zabiegów kulinarnych.
Zapomnieliśmy już, że chodzi o jajecznicę i uznaliśmy, że to jakaś potrawa
Indian lub wyspiarzy z mórz południowych, która wymaga tańców i magicznych
zaklęć, żeby się udała. Montmorency podszedł raz wsadzić nos do patelni i został
opryskany gorącym tłuszczem, skutkiem czego on też zaczął pląsać i złorzeczyć. W
sumie było to jedno z najbardziej fascynujących widowisk, jakich byłem świadkiem.
George i ja bardzo żałowaliśmy, że się tak szybko skończyło.
Rezultat w bardzo małym stopniu odpowiadał przewidywaniom Harrisa. Z
wielkiej chmury mały deszcz. Na patelnię poszło sześć jajek, a wyszła z tego raptem
łyżeczka spalonej i nieapetycznej mamałygi.
Harris powiedział, że to wina patelni. Wykazałby się lepiej, gdybyśmy mieli
kociołek rybacki i kuchenkę gazową. Postanowiliśmy zrezygnować z jajecznicy,
dopóki nie zdobędziemy tych przyborów kuchennych.
Słońce rozprażyło się, nim skończyliśmy śniadanie, wiatr zaś ucichł, poranek
był więc tak cudny, jak tylko można sobie zamarzyć. Nietrudno było zapomnieć, że
żyjemy w dziewiętnastym wieku. Gdy spojrzeliśmy na skąpaną w porannym słońcu
rzekę, mogliśmy sobie nieomal wyobrazić, że stulecia dzielące nas od owego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]