[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie przejmuj siÄ™. To bez znaczenia.
- Jeśli zaczniesz mnie przekonywać, że to nic wielkiego...
Mallory nie wytrzymała i zaczęła chichotać. Natychmiast zasłoniła usta ręką.
- Ja tego nie powiedziałam. Twierdzę tylko, że nie warto się przejmować.
Cliff jęknął i zasłonił oczy ramieniem.
- Poszedłem do łóżka z kobietą, której pragnę bardziej niż innych. Jest mądra, czarująca, chętna, lecz nie
jestem wstanie...
- Docenić łaskawości losu?
- Po prostu nie mogÄ™. Koniec, kropka.
Mallory przytuliła się mocno i położyła głowę na jego ramieniu. Objął ją natychmiast. To był u niego
odruch.
- Nie musisz się usprawiedliwiać. Sama czuję się winna. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że od chwili
29
gdy ruszyliśmy spod domu, coś cię dręczy. - Cichy pomruk stanowił potwierdzenie jej domysłów. - Gadałam
jak najęta o spotkaniu z mamą, a ty byłeś jakby nieswój. Wcale się tym nie przejęłam. Nie dopuściłam cię do
słowa. - Kolejne mruknięcie. Wyraznie czuła, że Cliff się odpręża. Westchnął głęboko. Po chwili milczenia
dodała: - Sądzę, że coś ci leży na sercu. Wybacz, że dopiero teraz pytam, w czym rzecz.
Długo nie odpowiadał. Przytuliła policzek do jego piersi i wsłuchiwała się w rytmiczne bicie serca.
- Pamiętasz, co ustaliliśmy na początku? Romansujemy dla przyjemności. Chodzi o miłe spędzenie czasu.
Szalone noce mile widziane. Ani słowa o tym, że masz pomagać mi w rozwiązywaniu życiowych i
zawodowych problemów.
Uszczypnęła go w ramię; syknął z bólu.
- Za co? - spytał rozżalony.
- Ty draniu! Ośmielasz się sugerować, że interesuje mnie jedynie twoje ciało!
- Umówiliśmy się przecież.
- Teraz zmieniam umowę. Zresztą skoro wysłuchałeś moich zwierzeń na temat nowej pracy, należy ci się
rewanż. Jesteśmy i kochankami, i przyjaciółmi. Szczerze mówiąc, to drugie jest dla mnie ważniejsze. Nie
rób ze mnie erotomanki.
Cliff popatrzył na nią i uśmiechnął się lekko.
- NaprawdÄ™ nie jesteÅ› rozczarowana?
- Przeciwnie! Zawiodłeś mnie, bo chciałeś ukryć kłopoty, żeby mnie zaspokoić. Tak się nie robi, drogi
przyjacielu. Oczywiście byłoby cudownie, gdybyśmy mogli się kochać. Cóż, trudno. - Uniosła się lekko i
ujęła w dłonie jego twarz. - Jestem troszkę rozczarowana, ale to nie oznacza, że ty mnie zawiodłeś.
Rozumiesz, co mam na myśli?
- Tak, łaskawa pani. To jasne jak słońce.
- Doskonała odpowiedz. - Znowu przytuliła się do niego. - Teraz mów, czemu nie możesz się obejść bez
leków przeciwko nadkwasocie. Co cię trapi? Może znajdzie się jakaś rada.
Gdy Cliff opowiedział o swoich wątpliwościach, długo rozmawiali, szukając wyjścia z sytuacji. Gdy już
zasypiali, między jawą i snem Mallory zadała sobie pytanie, jak to możliwe, aby niezobowiązujący romans
zmienił się z czasem w zawiłą relację dwojga kochanków i przyjaciół zarazem. Do czego ich to doprowadzi?
ROZDZIAA SIÓDMY
Cliff obudził się wypoczęty i zadowolony. Przyjemna niespodzianka dla kogoś, kto od wielu tygodni
cierpiał na bezsenność. Mallory spała w jego objęciach. Rozmawiali do póznej nocy. Cliff opowiadał o pracy
i nie wdając się w szczegóły, przedstawił swoje rozterki. Nie obawiał się już, że Mallory przestanie go cenić,
jeśli się dowie, że prawnik robiący karierę napotyka rozmaite przeszkody.
Odkrył niespodziewanie, że kobieta, z którą można się kochać i prowadzić poważne rozmowy, to
prawdziwy skarb. Ta myśl przypomniała mu, że ostatnia noc trochę ich rozczarowała. Leżał bez ruchu,
ciekaw, czy jego nastrój i samopoczucie się poprawiły. Po chwili uznał, że jest w bardzo dobrej formie.
Odczuwał lekkie podniecenie. Po namyśle doszedł do wniosku, że w sprawach łóżka jest chyba
skowronkiem, nie sową. Poranne igraszki bardziej mu odpowiadały. I cóż z tego, że wczoraj się nie udało?
Wstawał nowy dzień. Warto zacząć go inaczej niż zwykle. Odrobina miłosnej gimnastyki na pewno im nie
zaszkodzi.
Uśmiechnął się tajemniczo i, pochylony nad śpiącą
Mallory, zaczął ją delikatnie całować. Mruknęła coś niewyraznie.
- Skarbie, obudz się. Otwórz oczy. - Musnął wargami jej usta. - Nie bądz takim śpiochem, kochanie.
- Nie chcę wstawać. Mam piękny sen - odparta nieco wyrazniej.
Uśmiechnął się chełpliwie. Wiedział, o czym śni; jakby na potwierdzenie jego domysłów zarzuciła mu
ramiona na szyjÄ™.
- Jeśli nie otworzysz oczu, ominą cię wspaniałe przyjemności, których można doznać na jawie.
- Co to znaczy: wspaniałe? - spytała, unosząc powieki.
- Sama się przekonasz. Nie będziesz żałować.
- Obiecujesz? - Szeroko otworzyła oczy. Przyciągnął ją do siebie, by poczuła, że nie rzuca słów na wiatr.
- Przekonałem cię?
Po chwili była już całkiem rozbudzona. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Oczywiście. Miałeś rację. Nie można rezygnować z takich przyjemności.
Całował ją bez pośpiechu; było przecież bardzo wcześnie. Rozkoszował się jej smakiem i zapachem. Od
nadmiaru wrażeń kręciło mu się w głowie. Wsłuchiwał się w jej przyspieszony oddech. Gdy pod wpływem
śmiałej pieszczoty wygięła się w luk, przypominała orientalną tancerkę z dzwoneczkami na przegubach rąk
30
oraz kostkach. Ich cichy i natarczywy dzwięk...
Czemu pomyślał o dzwonkach? Znieruchomiał i zmarszczył brwi.
- Mam jakieś omamy? A może słyszymy to samo?
Spojrzała na niego z powagą, a szeroko otwarte, zamglone żądzą oczy wyrażały rozczarowanie. Przez
chwilę oboje leżeli nieruchomo. Potem wysunęła się z jego objęć i mruknęła:
- Zamówiłam budzenie. Sam uznałeś, że to rozsądny pomysł.
Telefon dzwonił uporczywie.
- Gdybym raz jeszcze zgodził się na takie głupstwo, możesz mi dać kopniaka - stwierdził ponuro.
Wyciągnął rękę i podniósł słuchawkę.
- Dzień dobry. Zamawiali państwo budzenie. Jest pół do siódmej. %7łyczę miłego dnia.
- Dzięki - burknął, przerwał połączenie i spojrzał na Mallory. - Ciekawe, gdzie znajdują pracowników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]