[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chodz, idziemy.
- Nie. Muszę to załatwić. - Pchnęła ją w stronę Crowa. - Pilnuj go i ukryjcie się, póki Prosper was nie
minie.
A potem pobiegła.
Mgła
Oparli się o murek i zapatrzyli na osnute mgłą drzewa.
- Myślisz, że jakiś uciekinier próbuje się przedostać przez Harfy? - zapytał Deimos.
Bonnie ciaśniej opatuliła się szalikiem.
- Może.
- Nie rób sobie za dużych nadziei - powiedział. -Niewielu z nich przechodzi żywych, a ci, którym się uda-
je, są chorzy. To ten las niszczy ich umysły. - Pochuchał w ręce dla rozgrzewki. - Musisz być optymistką, jeśli
zamierzasz spędzić tu całą noc.
Bonnie uśmiechnęła się do siebie.
- Jestem jak pitbull. Jak już raz wbiję w coś zęby, to nie puszczam. Poza tym ty jesteś taki sam.
- Ale ja mam powód. Widziałem miasto. To nienawiść mnie napędza.
Bonnie przesunęła się, aby zobaczyć jego twarz.
- Słyszałam, że Cienie robią się coraz bardziej aktywne. Mówi się o bombach.
Deimos wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej, ale nie odpowiedziała tym samym.
- Czasy się zmieniają, Bonnie. Zbyt wielu ludzi sprzymierza się z Nową Atlantydą. Trzeba ich powstrzy-
mać.
- To mi się nie podoba. Nie jesteśmy terrorystami. Jesteśmy inni niż oni.
- Nie jesteś jedną z nas, Bonnie. Musimy wygrać. -Wydawał się trochę zdenerwowany tym, że podawała w
wątpliwość jego działania. Z Deimosem nikt się nie kłócił, zawsze wykonywano to, co zaplanował.
Bonnie kopnęła obcasem w murek.
- Mogą ucierpieć niewinni.
27
- Po tym, co ci zrobili, musisz być święta, żeby tak myśleć - odpowiedział.
Dziewczyna popatrzyła na swoje paznokcie z francuskim manikiurem.
- Wojna jest dla mężczyzn. Kobiety wolą się mścić bezpośrednio, osobiście. - Zamknęła oczy i natychmiast
ujrzała pod powiekami twarz, którą widziała tylko raz w życiu: cienkie usta, siwe włosy ściągnięte w kok i
skórzana przepaska na oku. - Chcę jeszcze raz zobaczyć Generał Belisarius - powiedziała cicho, ale
przejmująco. -A wtedy będziesz świadkiem, jak zmieniam się w jedno z tych latających stworzeń ze
starożytnej Grecji.
Deimos spojrzał na nią zaskoczony, a potem się rozpogodził:
- W Furię? Skrzydła, krwawe ślepia, lata i karze winnych?
- Tak, będę ucieleśnieniem zemsty.
- Piekło nie zna takiej Furii... - Uśmiechnął się do niej. - Wiesz co? Niedługo na plaży będzie impreza z
okazji pełni księżyca. Proszę cię, żebyś ze mną poszła.
- Hm... ja? Raczej nie. Skrzywił się.
- Może jeszcze zmienisz zdanie. - Spojrzał w stronę ciemnego morza. - Chyba jeszcze skoczę posurfować,
zanim przyjdą ludzie. Te wzburzone fale mnie wzywają.
Pokręciła głową.
- Jesteś uzależniony od niebezpieczeństwa. Któregoś dnia coś ci się stanie i utoniesz.
- Ja? Nigdy. Morze jest w moim władaniu - rzucił przez ramię i odszedł.
Kiedy zniknął, Bonnie usiadła na leżaku, opatuliła uszy szalikiem i zapatrzyła się w mgłę. Tak samo czuła
się poprzednim razem, gdy ktoś przechodził. Wyglądało na to, że jest wyczulona na wibracje Harf.
Niech tej nocy znów ktoś przejdzie.
Walka
Nikt, nawet Feral, nie mógł przegonić smoczego konia, zwłaszcza takiego, który oszalał od dzwięku Harf.
Prosper musiał się starać z całych sił, żeby opanować zwierzę, a równocześnie pilnować, by Dziwność nie
dopadła i jego.
Widział ją przed sobą. Biegła z tą niezwykłą gracją, z niesamowitą prędkością, zupełnie się nie męcząc,
coraz bliżej, zwiewna postać w jego noktowizorze.
- Prosiła się o to - wyszeptał.
Wypuścił z jednej ręki wodze i sięgnął do pasa po stalową pałkę teleskopową. Rozwinął ją z trzaskiem i
uderzył smoczego konia po łopatce.
- Szybciej! Skończmy z tym.
Feral biegła przez las. Pod stopami czuła wibracje ziemi i usłyszała pisk konia, gdy Prosper go pogonił.
Wbiegła między dwa rzędy drzew. Przy ich olbrzymich pniach czuła się malutka jak dziecko. Bieg w pro-
stej linii był błędem, bo pozwalał Prosperowi ją dogonić.
Więc biegła prosto i śmiała się, przyspieszając jeszcze bardziej.
Prosper usłyszał jej śmiech i zawtórował. Zbliżał się do niej coraz szybciej, z uniesioną nad głową pałką.
Nachylił się w siodle, zamachnął, celując w nią, podczas gdy kopyta wielkiej bestii ryły ziemię. Kiedy się
zrównali, opuścił pałkę i uderzył ją z całą mocą w ramię.
Gdy ją mijał, zobaczył, że potknęła się w pełnym biegu i potoczyła po trawie. Echo wciąż odbijało głuchy
odgłos miażdżonej przez metal kości.
- Pierwsze trafienie moje - wyszeptał, próbując opanować wierzchowca, ale smoczy koń nie reagował i
Prosper prawie skręcił mu kark, nim udało mu się wyhamować przy końcu alei drzew. Zawrócił i pognał w
stronę leżącej na ziemi Feral.
Oczywiście gdy tam dotarł, jej już nie było. Roześmiał się. Co on sobie myślał? To nie był zwykły kadet,
tylko Feral.
Moment pózniej poczuł za sobą ruch powietrza, a jego wierzchowiec uskoczył przestraszony w bok,
wyczuwając zapach czegoś obcego i przerażającego, co skoczyło mu na grzbiet. Feral zacisnęła ręce na szyi
Prospera. Spodziewał się tego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]